Evil Spirit – Cauldron Messiah
(8 sierpnia 2016, napisał: Pudel)
Opisywana właśnie płyta, czyli debiut działającego w Niemczech (choć złożonego niekoniecznie z rodowitych Germańców) tria Evil Spirit ukazała się już ładny kawałek czasu temu, bo w 2014 roku. Wtedy krążek ów ujrzał światło dzienne jako LP i kaseta, obecnie za sprawą Terror from hell records materiał trafił także na mimo wszystko wciąż najpopularniejszy nośnik, jakim jest CD. Album rozpoczyna długie, grane na normalnych instrumentach intro, z początku wprowadzające mroczny klimat by na koniec zmienić się w ledwo kontrolowany muzyczny chaos. Właściwy pierwszy numer, czyli „Grey ashes of the reptile” zaczyna się niemal identycznym riffem co utwór „Black Sabbath” takiego jednego znanego zespołu. Na szczęście szybko muzycy przechodzą do już stricte swojego grania. Grania ponurego, ciężkiego i posępnego. Echa ekipy Iommiego w pierwszym numerze są cały czas bardzo mocno widoczne, podobny wisielczy klimat jak na pierwszej płycie BS, odpowiednio grobowe brzmienie i tak aż do piątej minuty, gdzie dosyć konkretne przyspieszenie przenosi nas w rejony Autopsy i przypomina, ze zespół wywodzi się jednak z deathowej sceny. „Eve of the Beholder” to z kolei dwuminutowa (z małym hakiem) ostra, prosta młócka, po linii najlepszych dokonań Abscess, bardzo wczesnego Death i tak dalej. „Let the dragon be my guide” i „Reino sagrento” to znów powolne, ośmiominutowe walce, łączące potężne, doomowe brzmienie oraz riffy ze wściekłym wokalem. Momentami brzmi to jakby Incantation zmieszać z Acid Witch. Ogólnie niby nie jest to nic specjalnie odkrywczego, ale ma to taki klimat, atmosferę, że doskonale się słucha tych posępnych, ponurych riffów, dudnienia basu i apokaliptycznych bębnów. Ma się wrażenie, że to jakieś zapomniane demo z 1989 roku a nie świeża w sumie rzecz. Jednocześnie nie ma się wrażenia, że oto jacyś kolesie postanowili się pobawić w rekonstrukcję bitwy pod Grunwaldem, jeśli wiecie o co mi chodzi. Oldschoolowe jest toto bardzo, ale mam wrażenie, że jest również szczere, zresztą umówmy się, potencjał komercyjny takiego grania jest bliski zeru (choć granie wolno i ciężko ostatnio niby ma wielu zwolenników, ale raczej w nieco innej wersji niż ta reprezentowana przez Evil Spirit). Poza tym album jest dosyć zróżnicowany, poza tymi potężnymi wielominutowymi kolosami mamy oprócz „Eve of the Beholder” kolejny krótszy kawałek „Push Angie back into the swamp”, oparty na… rockowym w zasadzie riffie i to takim z okolic powiedzmy QOTSA. Oczywiście w drugiej połowie numeru mamy typowo deathowy atak, ale jednak jakieś urozmaicenie to jest. Można zaryzykować twierdzenie, że panowie słyszeli coś w życiu poza płytami najbardziej oczywistych kapel, co się jak najbardziej chwali. Finałowy, tytułowy numer to znów doom/deathowy walec, ale z kosmicznymi popisami Mooga na końcu. No i tak sobie mija ta niezbyt długa, ale jak najbardziej przekonująca płyta. Jeśli chodzi o minusy, to nie do końca przekonuje wokal, śpiewa perkusista, gość stara się urozmaicać swoje partie jak tylko się da (mamy growl, skrzek, czyste wokale, jakieś szepty), ale chyba pewnych naturalnych możliwości jednak nie przeskoczy. Mimo tego album pozostawia po sobie jak najlepsze wrażenie. Warto sobie przypomnieć ten krążek w oczekiwaniu na nowy materiał grupy.
Wyd. Horro Records (2014)/Terror from hell (2016)
Lista utworów:
1. Intro: Him the Almighty Power
2. Grey Ashes of the Reptile
3. Eve Of The Beholder
4. Let The Dragon Be My Guide
5. Reino Sangrento
6. Push Angie Back Into The Swamp
7. Cauldron Messiah
Ocena: 8/10