Underdamped System – Phantom pain
(31 maja 2016, napisał: Pudel)
Mamy obecnie dosyć dobre czasy jeśli chodzi o granie muzyki. Oczywiście tak jak było ciężko się przebić, tak jest nadal, wyżyć z ciężkiego grania raczej nie sposób a internet tyle samo pomaga co szkodzi w promocji, niemniej jednak przy odrobinie szczęścia i umiejętności oszczędzania można sobie sprawić dobry sprzęt bez wielkich cyrków, czy też nagrać debiutancki album w znanym i szanowanym studiu. Tak jak to zrobił częstochowski Underdamped System, znany też jako UDS, który sobie sprokurował płytę w Hertz studio a wydawcą zostało znane i lubiane ukraińskie Metal Scrap. Panowie grają „nowocześnie”, czyli jest technical, progressive, industrial i groove. Hertzowe brzmienie, nieco denerwujące przy death czy black metalu tutaj pasuje idealnie, całość brzmi potężnie, równiutko, czyściutko, ale na całe szczęście nie zabrakło dołu. Serio, jeśli chodzi o produkcję, ale też samo wydanie, oprawę graficzną album niszczy! Pora w tym miejscu by była najwyższa, żeby przejść do muzyki, tylko że niestety tutaj zaczynają się schody. I to nie takie z ogródka na werandę, tylko potężne schodziska niczym te prowadzące na Wielką Krokiew. Może dodam jeszcze, żeby nie było – ja ogólnie nie przepadam za taką muzyką (choć takie Meshuggah szanuję jak głupi), nie jest to po prostu mój styl. No ale płyta przyszła do mnie, więc o niej piszę, poza tym pewne rzeczy mimo wszystko da się ocenić niezależnie od sympatii czy antypatii stylistycznych (inna sprawa, że jak ktoś skończył gimnazjum a uważa, że recenzja powinna być „obiektywna” to serdecznie gratuluję). No więc problemem tego albumu jest to, że poza świetnym brzmieniem NIC się tu nie dzieje. Już po góra 10 minutach ma się wrażenie, że leci cały czas jeden i ten sam numer, gitara szarpie, bas dudni, wokalista ryczy jakby za przeproszeniem klocka cisnął z niemałym trudem, wszystko w średnim tempie, bez mocy, bez jakiegoś takiego metalowego pierdolnięcia. Energii w tym tyle co w tych smętnych smooth jazzach i bossanovach, które puszcza Marcin Kydryński w Trójce. A jako, że jest to jednak dosyć ciężkie to całościowo daje wyjątkowo irytujący, ciężkostrawny, groteskowy efekt. Nieliczne ciekawe momenty, jak na przykład świetnie zakręcony riff rozpoczynający „Coffin” wita się tu jak zbawienie, ale oczywiście potem wchodzi te standardowe męczenie buły. A szkoda, bo trafiają się tu naprawdę ciekawe riffy, ale giną w ogólnej przeciętności, nie zbudowano wokół nich ciekawych kompozycji. Na plus zapisałbym też pojawiające się czasem w tle różne dziwne efekty, ale ogólnie płyta mnie tylko zmęczyła i nie sądzę bym do niej kiedykolwiek wrócił. Ja rozumiem, że o wiele łatwiej jest zagrać jakiś prościutki umpa-umpa black/thrash gdzie niewiele trzeba, żeby się człowiekowi gęba ucieszyła, ale tutaj serio jest przegięcie w drugą stronę – no w ogóle to nie ma kopa, wsłuchując się w partie bębnów można usnąć. Inna sprawa, że to po prostu jak już pisałem nie mój klimat, ale też słuchając takich albumów nigdy się do tej stylistyki nie przekonam. Cóż, lubicie takie nowocześniejsze szarpane granie – spróbujcie się z tym zapoznać, ale żeby nie było, ze nie ostrzegałem!
Wyd. Metal Scrap Records, 2016
Lista utworów:
1. Phantom
2. Prophecy
3. Abysuss
4. Legacy
5. Coffin
6. Device
7. Wrath
8. Exile
9. Pain
Ocena: 4/10