Vader – Future of The Past II
(8 stycznia 2016, napisał: Paweł Denys)
Tak się zastanawiam od pierwszej chwili, gdy tylko skończyłem pierwszy odsłuch tej płyty, a było to już jakiś czas temu, po co ten album z coverami się ukazał? O czym to świadczy, że właśnie teraz Vader zdecydował się wypuszczenie drugiej części przeróbek? No bo to chyba nie świadczy o mocy twórczej, która na tyle mocno rozpiera zespół, że nie mogąc wydawać pełnych albumów każdego roku zdecydował się na „zapychacza”, który wcale nie musi być jedynie tego typu wydawnictwem. Nie powiem, sam fakt nagrania coverów polskich (z małym wyjątkiem) kapel, które razem z głównymi bohaterami tej recenzji tworzyli polską sceną na samym jej początku, wydawał się całkiem sporym magnesem przyciągającym do kontaktu z „Future of The Past II”. W sumie słucha się tego albumu raz lepiej, raz gorzej. Z jednej strony odzywa się we mnie sentyment i się cieszę, że zechciało się Vaderowi przypomnieć zapomniane kapele z polskiego podziemia. Na pewno spełni to swoją rolę edukacyjną i być może zainteresuje młodzież. Może nawet paru z tych młodszych fanów zechce pogrzebać w przeszłości i na własne uszy przekonać się jak to na początku było? Nawet jeśli będzie to zaledwie garstka, to uważam, że warto było „Future of The Past II” wydać. Tak po prawdzie, to trudno mi wyobrazić sobie inną potrzebę stojącą za wypuszczeniem tej płyty. Żadne to inspiracje dla Petera i spółki nie były, co najwyżej koledzy, z którymi zaczynali. Zaproszenie kilku gości niejako dowodzi tego, że jest to płyta sentymentalna w pełnym znaczeniu tego słowa. Samo wykonanie poszczególnych kawałków też nie budzi większych zastrzeżeń. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że w większości kawałki zostały jedynie poprawnie odegrane, tak bez większych emocji. Wpływa to na pewno na odbiór całości. Początkowo naprawdę można być zadowolonym, ale im dalej w las, tym mocniej się to wszystko staje przeciętne. Zdążyłem już trochę od „Future of The Past II” nawet odpocząć, czy wręcz o niej zapomnieć, ale na potrzeby recenzji wróciłem do całości. Niestety, emocji z początkowych odsłuchów nie uświadczyłem. O czym to może świadczyć? No na pewno nie o tym, że jest to dzieło ponadczasowe. Na pewno tak nie jest. Cieszy sam fakt wydania tej płyty, niektóre wykonania są w stanie zdrowo przylutować w czerep, ale całość prezentuje się co najwyżej średnio. Maniacy łykną bez popitki, młodzi może się zainteresują. Nie mam jednak wątpliwości, że za jakiś czas mało kto będzie o tej płycie pamiętał, nie mówiąc już o regularnym do niej wracaniu. Tak to mniej więcej wygląda. Trochę mało tu ognia niestety. W szczerość intencji też z lekka powątpiewam.
Wyd. Witchinghour Productions, 2015
Lista utworów:
1. Ostatni diakon (Exorcist cover)
2. Noc demona (Ghost cover)
3. Necronomicon (Imperator cover)
4. Totalni destrukce (Krabathor cover)
5. Sen schizofrenika (Markiz de Sade cover)
6. The Beginning of Darkness (Merciless Death cover)
7. Ostatni skrament (Scarecrow cover)
8. No Return (Slashing Death cover)
9. Czas apokalipsy (Slaughter cover)
10. Necromaniac (Thanatos cover)
11. Czarny Anioł (Thrasher Death cover)
12. Wyrocznia (Kat cover)
Ocena: +6/10