Flagellant – Maledictum
(1 czerwca 2013, napisał: Dokti)

Zawsze gdzieś lubiłem Skandynawię. Dobrze rozwinięta gospodarka, wysoki poziom życia, łososie… a ponadto, ciekawe podejście do muzyki. Dużo dobrego zrobili „ludzie północy”. Jeden taki spalił jakiś kościół, inny pisał teksty o wikingach i hokeju, a jeszcze inny wynalazł dynamit. Pierdolniecie musi być. Czyż nie tym się charakteryzowała Skandynawska scena z początku lat 90? Było bezkompromisowo, epicko, duchowo, tajemniczo, ble ble ble. Mamy rok 2013 a tamte czasy za nami. Jednak nikczemne ziarno zostało posiane i puszcza swe plony. „Maledictum” to kawałek bardzo dobrej muzyki. Żadne pitu pitu spod garażu. Przyznaję, że nie znam wcześniejszych dokonań Flagellant, a słuchając tej płyty czuję, że moje ucho dostaje to na co zasłużyło. Flagelanci odpowiednio wymierzają nam karę za nasze grzechy. Materiał oferuję nam 8 rodzajów biczowań, każde słusznie i celnie wymierzone oraz dobrze rozłożone w czasie. Płyta stanowi zwartą, mocną całość. Utwory są dość długie jednak nie nudzą, raczej wbijają w pewien trans. Każdy fan Darkthrone oraz starego Celtic Frost dostanie tu coś dla siebie. Muzyka jak najbardziej wskazana na samotne spacery i wisielcze dni. Choć i mnie buja nawet wiosną. Jest jednak coś czego mi tu brakuje, pewnej świeżości, jakiegoś pomysłu którego wcześniej nie słyszałem. Wszystko ogólnie utrzymane w pewnych black metalowych kanonach. A ja, że średnio lubię kanony biblijne i muzyczne, za wysoko ich ocenić nie mogę. Choć przyznam uczciwie, chłopaki grają bardzo dobrze i tak samo się tego słucha. Pierdolniecie jest…ale bez KO.
Lista utworów:
1. From the Abyss they Shine
2. Towers of Silence
3. Necromantic Revelations
4. Domini Canes
5. A Rebirth in Sterility
6. Horned Shadows Rise
7. Rousing the Serpent
8. Thirteen Cauldrons Boil
Ocena: 6/10
