TT – Rzeczpospolita Czartowska
(8 kwietnia 2013, napisał: Paweł Denys)

Ataman Tolovy mógłby sobie spokojnie łupać death metal w Stillborn i wszyscy byliby zadowoleni. Okazuje się jednak, że człowiek ten ma muzycznie wiele do powiedzenia i jego wyobraźnia muzyczna nie zna granic. Już za sprawą pierwszej płyty TT skutecznie burzył spokój wszelkich metalowych purystów, a przy drugiej płycie robi to jeszcze mocniej. Ogarnąć debiut nie było mi łatwo. Do dziś nie jestem pewny, czy wszystko na tamtej płycie rozumiem, ale nie przeszkadza mi to zachwycać się rozwiązaniami aranżacyjnymi, czy też otwartością na różne wpływy. Jednym zdaniem, Ataman na debiucie udowodnił, że nawet w naszym zapleśniałym grajdole można stworzyć nową jakość. Druga płyta TT-”Rzeczpospolita Czartowska”, to wciąż podróż przez meandry umysły głównego sprawcy zamieszania. Ataman nie zamierza iść na skróty i nie idzie. Wciąż eksploruje nowe rejony. Szuka, burzy i tworzy z tego nową jakość. Narażając się na odrzucenie i niezrozumienie dumnie kroczy swoją ścieżką. Interesującym faktem w kontekście drugiego albumu TT jest to, że jeśli ktoś w końcu zaakceptował debiut, to teraz wcale nie będzie miał łatwiej i nie ma żadnej gwarancji, że „Rzeczpospolita Czartowska” również zostanie przyswojona. Na pewno tym razem muzyka, przynajmniej w kilku fragmentach, jest łatwiej przyswajalna. Dostała typowo metalowego szlifu i bardzo dosadnie sunie do przodu. To jednak tylko część prawdy o tym materiale. Jak już wspomniałem wyżej wyobraźnia Atamana nie zna granic. Nie byłby więc on sobą, gdyby nie pozwolił muzyce żyć własnym torem. Momentami dźwięki wylatujące z głośników sprawiają wrażenie jednej wielkiej improwizacji. Coś na kształt sali prób, dwójki ludzi, gitary i perkusji i niczym nie skrępowanego potoku pomysłów. Żadnych hamulców, żadnych ograniczeń. Wszystko, co wyleci spod paluchów ma być szczere i w zgodzie z samym sobą. Tak właśnie odbieram te najbardziej odjechanie pomysły. Można to trochę porównać do czysto filmowej narracji, bo też w kilku fragmentach „Rzeczpospolita Czartowska” ma typowo filmowy sznyt. Mogłaby stanowić idealny podkład do wyjątkowo chorego filmu o polskich realiach czasów dawno minionych. W odróżnieniu od debiutu tym razem nie ma industrialu. Tego kwasu tu zabrakło. W zamian płyta stała się o wiele bardziej przejrzysta, to z pewnością kwestia brzmienia, ale niekoniecznie łatwiejsza do ogarnięcia. Jakoś nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Ataman puszcza tu w kilku fragmentach do słuchacza przysłowiowe oczko. Wciąga go w grę, w której wygraną jest niecałkowite zatracenie spokoju. W naszym kraju zdecydowanie łatwiej byłoby zagrać którąś tam kopię wielkiego zespołu i wszyscy byliby zadowoleni. Trzeba jednak docenić i ukłonić się ludziom, którzy mają coś do powiedzenia. Których twórczość autentycznie aspiruje do miana sztuki. Ataman i jego TT z pewnością do takiego miana mogą śmiało aspirować. „Rzeczposolita Czartowska” to rzecz jeszcze mocniej wymagająca niż „Corona Regni Satanae”, ale uwierzcie mi, że warto się z nią zmierzyć. Ten twór rozwija się w imponującym tempie i na nudę nie ma tu co liczyć. Widać i słychać, że twórcza energia rozpiera Atamana. To tylko z korzyścią dla wszystkich tych, którzy chociaż trochę mają otwartą głowę i potrafią poświęcić muzyce dłużej niż tylko chwilkę. Ze swojej strony polecam „Rzeczpospolita Czartowska” wszystkim tym, którzy mają już dość słuchania w koło tego samego. Okazuje się, że w Polsce są ludzie, którzy potrafią tworzyć rzeczy potężnie frapujące. Ataman i jego TT są tego idealnym przykładem. Zima skutecznie skuła mi mordę.
Lista utworów:
1. Oddaj każdy komu chcesz
2. Zima skuje nam mordy
3. Kobieta z zamkniętymi oczami
4. Jazda
5. Sos snu
6. Więzienie z kości
7. Rok olimpiady
8. Autodefenestracja
9. Deszcz cz. III
Ocena: 9/10
