Ampacity – Encounter One
(19 marca 2013, napisał: Paweł Denys)

Jakiś czas temu ubolewałem tu nad rozpadem, a raczej zawieszeniem Broken Betty. Nie będę tu po raz kolejny pisał, że uwielbiam wszystko, co ukazało się pod tym szyldem, niemniej jednak jakoś nie bardzo chciało mi się wierzyć, że muzycy tego zespołu po powiększeniu składu o dwie osoby stworzą coś godnego. Tymczasem już przy pierwszym kontakcie z pierwszym wydawnictwem Ampacity moja ciekawość wzrosła bardzo mocno. Otóż okazuje się, że Ampacity to bardzo świadomy zespół, który ma w składzie bardzo zdolnych grajków. „Encounter One” to niesamowita podróż w przestrzeń kosmiczną. Żeby nie było jednak, że tylko bujanie w obłokach zespołowi w głowie napiszę tylko, że możecie przy tym locie w kosmos spodziewać się sporych asteroid na swojej drodze. Ale po kolei, żeby nie było za bardzo chaotycznie. Otóż zespół na początek zaskoczył mnie swoją muzyką. Zaskoczył bardzo pozytywnie. Trochę się bałem tego zapowiadanego odlotu w kosmiczną przestrzeń. Bałem się, że może z tego wyjść psychodeliczny zakalec. Tymczasem, jak się okazuje, muzycy zasilający Ampacity to niezwykle dojrzali twórcy. Stworzyli materiał, który nawet przez moment nie nudzi. To ważny fakt w kontekście tego, ile poszczególne kawałki trwają. Nie będę bawił się w jakieś wyliczanki, ale napiszę tylko tyle, że trzy kawałki trwają ponad czterdzieści minut. Sami więc widzicie, że krótkich singli to tu nie ma. Wszystko jest jednak tak doskonale zaaranżowane, że absolutnie nie idzie podczas słuchania materiału odczuć długości tych utworów. Wszystko przelatuje przez uszy w idealny sposób, nie nudzi i momentalnie zachwyca. Pierwsza sprawa: fenomenalne gitary. Chcecie się dowiedzieć, jak grać prosto i jednocześnie zachwycająco? Odpalcie ten materiał, wsłuchajcie się w doskonale bujające riffy i wszystko zrozumiecie w oka mgnieniu! Druga sprawa: świetny psychodeliczny klimat generowany przez klawiszowe plamy. Dodam tylko tyle, że samo The Doors by się nie powstydziło takich dźwięków tego instrumentu. No istny fenomen. Do tego odpowiednia dynamika kompozycji. Idealnie wyważone proporcje. Wszystko to sprawia, że tego materiału słucha się wprost wybornie. Można odpłynąć w inne stany świadomości i zostawić życie doczesne za sobą. Na samym początku dałem temu albumowi maksymalną notę, ale z czasem obniżyła się ona o półtora punktu. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Ampacity posiada w swoich szeregach najlepsze rockowe gardło w tym kraju, a tego wcale nie wykorzystuje. Jakieś nieśmiałe wokalizy w ostatnim kawałku do kategorycznie za mało. Ludziska, więcej wokali Dziablasa następnym razem, a zamieciecie cały polski rynek. Wszelkie odkrycia Mast Bi De Musikowe, czy jakieś tam będą mogły wrócić do swoich zapyziałych sal prób, bo przy Was nie będą miały czego szukać. Reasumując: ze swojej strony polecam kontakt z „Encounter One” i proszę o szersze wykorzystanie Dziablasa na następnym materiale.
Lista utworów:
1. Ultima Hombre
2. Asimov`s Sideburns
3. Masters Of Earth
Ocena: +8/10
