Hate – Solarflesh
(3 lutego 2013, napisał: Paweł Denys)

Wraz z początkiem lutego Nienawiść powraca z nowym albumem. Swego czasu pisałem tu recenzję poprzedniej płyty i nie wystawiłem jej najlepszej noty. Z grubsza chodziło o to, że Hate zatraciło gdzieś tożsamość, zabrakło dobrych pomysłów na kompozycje. Do nowego wydawnictwa podszedłem więc na chłodno, licząc, że może tym razem zespół mnie zaskoczy i solidnie posieka. Niestety okazało się po raz kolejny, że Hate zatraciło gdzieś inwencję twórczą. Znowu dostałem do łap materiał kapitalnie zagrany, świetnie brzmiący a jednocześnie pozbawiony jakiś charakterystycznych cech. Nie chcę w tym miejscu odnosić się po raz kolejny do „Anaclasis”, ale świeże podejście i spora własna tożsamość po nagraniu tego albumu została przez zespół zagubiona. Lider Hate zapowiadał po raz kolejny nowy album w sposób zwiastujący nadejście nowego arcydzieła ekstremalnego metalu. Oczywiście okazało się, że to wszystko było mocno przesadzone, ale nie mogę odmówić umiejętnego podgrzewania atmosfery. Jako, że wprost uwielbiam stare materiały Hate, to żywiłem nadzieję, że może tym razem ponownie będzie zajebiście. W pewnym sensie jest tu zajebiście. Materiał znakomicie brzmi, jest zagrany w sposób mistrzowski. Co jednak z tego, gdy już po zaledwie kilku kawałkach zacząłem spoglądać na licznik. Wręcz chciałem, żeby ten album już się skończył. Już sam początek nie zwiastuje niczego dobrego. „Watchful Eye ov Doom” to zdecydowanie za długi otwieracz, który nic ciekawego nie wnosi, a za to nieznośnie przedłuża wejście w ten album. Potem wcale nie jest lepiej. W zasadzie zaledwie dwa razy poczułem mrowienie na plecach podczas słuchania „Solarflesh”. Pierwszy raz przy „Alchemy ov Blood”. Więcej takich gitar! To jest Hate, które wierci dziurę w głowie i może, a nawet powinno zachwycać. Potem długo, długo nic aż do nadejścia kawałka tytułowego. Pozostałe songi to nic specjalnego, a już na pewno nic ciekawego. Wszystko wydaje się tu ewidentnie przekombinowane. Kawałki przeważnie są długie, ale żeby w nich działo się coś ciekawego to nie bardzo. Materiał jest po prostu nudny. Naładowany dźwiękami jak dobra kasza skwarkami, ale z tego nic nie wynika. Ta płyta jest zupełnie bez wyrazu. Gdyby nie dwa momenty, o których wspomniałem to zwyczajnie wystawiłbym temu albumowi najniższą notę. Zdaję sobie sprawę, że na świecie pozycja zespołu w ostatnich latach mocno wzrosła, co jednak z tego, gdy jakość muzyki za tym nie poszła? Kolejny album Hate, taki sam jak poprzedni. Nie za wiele tu dobrego materiału. Brakuje tej płycie charakterystycznych momentów. Jest sprawnie technicznie, wszystko dobrze brzmi a nie ma prawie wcale ciekawych pomysłów. Słaby ten album po prostu jest.
Lista utworów:
1. Watchful Eye of Doom
2. Eternal Might
3. Alchemy of Blood
4. Timeless Kingdom
5. Festival of Slaves
6. Sadness Will Last Forever
7. Solarflesh
8. Endless Purity
9. Mesmerized
10. Hatehammer (Limited-Edition Bonus Track)
11. Venom (Limited-Edition Bonus Track)
12. Fall of all Icons (Limited-Edition Bonus Track)
Ocena: 3/10
