Cortege – Anachoreo
(22 stycznia 2013, napisał: Paweł Denys)

Kiedy po kilkunastu latach od powstania zespół wydaje debiutancki album, to chyba sami rozumiecie, że na płycie takiej nie może być żadnej lipy. Cortege zaatakował bardzo skutecznie moje narządy słuchu. Taki death metal to ja szczerze uwielbiam. Cortege ściganie się zostawia innym, a samo skupia się na łupaniu death metalu w najlepszej tradycji lat 90-tych. To death metal, który za nic ma osiąganie oszałamiających prędkości. Tu liczy się mocarna atmosfera przesycona mrokiem. Takiego deathu tu się spodziewajcie. Ciężar jaki bije z tych jedenastu kompozycji sprasuje Was jak walec jakiegoś pana Zdzisia na budowanych od wieku autostradach w naszym kochanym kraju. Wyrazista i dość prosta riffownia okazuje się po raz kolejny remedium na skomputeryzowanie metalowej muzyki. Otóż okazuje się, że siła death metalu tkwi absolutnie gdzie indziej. Cortege doskonale to wyczuwa i dzięki temu wychodzi spod ich paluchów rasowe granie, które każdego miłośnika prawdziwego death metalu przekona do siebie w oka mgnieniu. Wystarczy, że posłuchacie trzeciego w zestawie "Let It Burn" i będzie po Was. To właśnie w tym utworze ujawniają się wszystkie sekrety przepisu zespołu na swoją wizję śmierć metalu. Jakże fenomenalnie, a także jakże prosto można osiągnąć powalające efekty. Wielkie brawa dla zespołu za tak świadome podejście do tej muzyki. Oczywiście zdarzają się na tym albumie momenty wybitnie szybkie, ale odnoszę wrażenie, że istnieją one tylko po to, aby jeszcze mocniej podkreślić miarowe łojenie, które wychodzi zespołowi znakomicie. Słychać na tym albumie ogrom pracy, wielkie obycie muzyków i bardzo świadome podejście to hermetycznej muzyki. W tym wszystkim udało się też muzykom poupychać wiele melodyjnych partii gitar, które świetnie rozładowują napięcie i nadają płycie zajebisty klimat. Bo w muzyce Cortege klimat stareńkiego death metalu jest równie ważny, co mocarne granie. Wszystkie te elementy zespolone w jedną całość dały album bardzo dobry. Pomimo, iż trwa ona ponad czterdzieści minut, to ani przez moment nie odczuwałem tu jakiegoś znużenia. Cortege poukładało swoje kawałki w taki sposób, że im dłużej ten album trwa tym bardziej chce się go słuchać. Znużenie mogą im co najwyżej poczuć ekstremalni fani sportu w death metalu. Ale czy to wtedy jest jeszcze death metal? Co do tego nie mam pewności, za to mam olbrzymią pewność, że każdy maniak death metalu, nomen omen z duszą, łyknie ten album bez popitki. Osobiście uznaję "Anachoreo" za jeden z lepszych albumów z metalem śmierci w ostatnich latach w Polsce.
Lista utworłó
1.Fra Sotona (Intro)
2. Feed
3. Let it burn
4. Invincible
5. Drown
6. Worship
7. Violent
8. Trenches
9. I admire
10. Through fire to salvation
11. Purity
Ocena: +8/10
