First to Fight: Talvisota 2013 – Sala OSP, Jordanów
(5 stycznia 2013, napisał: Neska)
Data wydarzenia: 5 stycznia 2013
First to Fight: Talvisota 2013 – bardzo dobry powód do bardzo dobrej zabawy. W sobotę 5 stycznia do Jordanowa zjechało osiem małopolskich kapel, by swoim graniem wesprzeć zbiórkę funduszy dla lokalnej jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej. I nieważne, jakiego gatunku kto słucha, każdy mógł znaleźć coś dla siebie, bo było i lekko i bardzo ciężko. Na pierwszy (i to dosłowinie, bo grali swoje absolutnie pierwsze koncerty) ogień poszły zespoły z Jordanowa i Zakopanego.
Miejscowa PPsha dzięki swojej sile rażenia i energii na scenie bardziej zasługuje na miano AK-47. Surowa punkowa nuta i dobrze dobrane słowa uświadamiające nam, że wszystko dookoła jest be i co mamy z tym zrobić, doprawili wcale nie leciutko trashem, z czego powstała niebezpieczna, ale jakże miła dla ucha mieszanka. Widzowie nie omieszkali wyrazić swojego uznania dla tego początkującego, ale bardzo obiecującego zespołu.
Kiedy na scenę weszli górale z Silent Vault powiało mrokiem. Bo przecież z połączenia black i death metalu nic kolorowego wyjść nie może. Publika wcale się jednak nie wystraszyła, publice się podobało, a to przecież dla stremowanych pierwszaków jest najważniejsze. Ponieważ zespół powstał bardzo niedawno, to z własnych kawałków zaprezentowali dwa, a później wcale nie bali się sięgnąć po repertuar od Metalliki przez Judas Priest i Kreator. I słusznie, bo udało im się to co najmniej dobrze i wyszli zwycięsko ze swojej pierwszej oficjalnej próby, zwłaszcza serwując kawałek `Lucifer` Behemoth`a, który wreszcie wygonił ludność pod scenę.
Atrakcją wieczoru był niewątpliwie zespół DDU z Białki. Powstali w latach `80, co natychmiast rzuciło się w uszy nieco starszym uczestnikom imprezy. Ich heavy – thrash brzmiał mocno i pewnie dźwiękami jakich, z całym szacunkiem, nie słyszy się już u młodych zespołów. Chłopaki podchodzą do grania z niesamowitym zaangażowaniem, teksty są równocześnie mądre i zabawne, a co najważniejsze w ojczystym języku. Długo, oj długo publika nie pozwoliła im zejść ze sceny, a nawet ruszyła w euforyczne pogo. Szczególną estymą cieszył się zwłaszcza kawałek `Piła łańcuchowa`, który na wyraźne, głośne i uporczywe żądanie został powtórzony na bis ku ogólnej radości gawiedzi.
Po tym soczystym klasyku na scenę jak burza wpadła krakowska Human Bazooka i piorun trafił w lud uczestniczący. Na początek poszły premierowe kawałki grupy i zamaszyste pogo pod sceną. A później nastąpiło istne pandemonium, albowiem Bazooka, poza wysoce energetyczną twórczością, ma też niesamowity kontakt z widzami. Od połowy występu muzycy nie byli już sami na scenie, ale w towarzystwie kilku śmiałków z tłumu, rozkręcając się w dalszym ciągu. Chyba na długo zapadną wszystkim w pamięć wyczyny tych wirtuozów gryfów. W tym przypadku również nie obyło się bez bisowania.
Kolegów zastąpił kolejny przedstawiciel krakowskiej sceny metalowej ` Solera Reserva. Podtrzymali atmosferę najpierw progresywną twórczością ze swojego pierwszego dema, która momentami mięciutka nagle stawała się chropowata, ale ciągle utrzymana w doskonałych ryzach przyciągającej uwagę linii melodycznej, by nagle sięgnąć wstecz i zaatakować, już i tak purpurową na twarzach, publiczność niespodziewanym `Roots, bloody roots` w bardzo ciekawej aranżacji. Potem znów moment wytchnienia na kawałek, który sprawiał wrażenie, jakby każdy z muzyków podążał własną drogą, a mimo to w dokładnie tym samym kierunku. Baaaaardzo ładne riffy, szalona perkusja i świetny wokal, które na pewno jeszcze nie raz usłyszymy. I na koniec wywołanie szaleństwa starą poczciwą Panterą.
Ale to, moi Państwo, jeszcze nie koniec, bo oto jesteśmy przed finałową trójką.
Kto do dziś nie nuci `fajny masz cyc, mała`Ś` ` ręka do góry. Nie widzę. Tym jednym kawałkiem grupa Overdrive ze Skawiny zniszczył nam wszystkim psychikę! Jak się przyczepiło, tak się odczepić nie może. Jednak to wcale nie oznacza, że na więcej ich nie stać. To była fura niezaprzeczalnie pozytywnego rock`a, który od pierwszych akordów zmuszał do co najmniej przytupywania nóżką. Gdyby nie pewne ograniczenie czasowe, to nie wiadomo czym by się ten występ skończył, bo im bardziej nakręcała się publiczność, tym bardziej nakręcali się też muzycy znów nakręcając tłum.
Następnie nastał krakowski Rusty Cage. Jeśli ktoś nie zna, to niech szybko nadrobi zaległości. Rock na najwyższym poziomie, któremu można wybaczyć nawet lekką amerykańską manierę. Do tego idealnie współpracujące ze sobą instrumenty i mnóstwo ruchu na scenie. To jest taki rodzaj grania, przy którym można się zarówno wyszaleć pod sceną, jak i wyciągnąć w fotelu w miękkich kapciach.
Gig zamykał przedstawiciel gospodarzy ` Panzerdivision. Miód na uszy, serce, duszę i co tam jeszcze. Podbili absolutnie wszystkich tych, którzy słyszeli ich po raz pierwszy, reszta już dawno była złapana w sidła splecione z drunken blues metalu, jak się ładnie określają. Cud jakiś sprawił, że aula OSP się nie rozpadła po tym co wyczyniali ludziska po obu stronach sceny! Zespół ma nieziemską energię i od razu widać, że we wczesnej młodości słuchali jedynie słusznych utworów, a ich twórczość nieskalana jest wszechobecną płaską komercją. Z niecierpliwością oczekiwać będziemy na więcej.
Na koniec wielkie ukłony w stronę organizatorów gigu, a szczególnie w stronę Komara ` za inicjatywę, za cierpliwość, za opiekę i za umiejętne ogarnięcie całej imprezy.