Elysium – Maciek MiÂśkiewicz
(26 sierpnia 2004, napisał: FATMAN)
„Deadline” może i nie należy do krążków, których zawartość odkrywa nowe tereny muzyczne. Nie jest to też materiał, który swoją agresją niszczy całe miasta. Mam jednak nieodparte wrażenie, że Maciek Miśkiewicz, który już naście lat kieruje Elysium bardzo dobrze o tym wie i nie przeszkadza mu to ani trochę…
Witam! Co tam u was teraz słychać?
Hell!! Dzięki, wszystko w porządalu. Ostatnie tygodnie to okres względnego spokoju. Po sesji "Deadline" w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku korzystamy z uroków kanikuły w Breslau. Słońce coraz mocniej zapodaje żar. Dziewczęta eksponują opalone ciała. Dlatego coraz częściej musimy chłodzić się dawkami browara. A przy tym zastanawiamy się, co by tu robić, żeby nic nie robić. Cisza, spokój i dłużyzna (śmiech).
Jest sierpień, miesiąc wakacyjnych wypadów. Zaliczyłeś już jakiś wyjazd?
Póki, co wszelkie wojaże skutecznie uniemożliwiły mi obowiązki zawodowe. Ale w drugiej połowie miesiąca wybieram się na urlop i wtedy pewnie uda mi się wyrwać stąd choćby na kilka dni. Cel – póki, co pozostaje nieokreślony. Wszystko zależy od wysokości funduszy, które będę mógł na ten cel przeznaczyć.
Praca, tak? Drogą dedukcji (twój mail i pozdrowienia w książeczce) doszedłem do wniosku, ze pracujesz w Gazecie Wyborczej. Może zdradzisz naszym czytelnikom jak to naprawdę było z Rywinem (śmiech)?
To ja go wysłałem. Ale ten patałach wszystko zepsuł i cały misterny plan chuj strzelił. Te 17,5 bańki zielonych to miała być kasa na fury i dziwki. Ale cóż trzeba będzie pokombinować inaczej (śmiech).
Dobra trochę poważniej. Czy sądzisz, że to, iż pracujesz w gazecie ułatwia ci promocje Elysium w wszelakiej maści prasie?
Absolutnie nie. Ja pracuję w dziale miejskim Gazety. Piszę o inwestycjach i nieruchomościach. Tu coś rozkopią, tam wybudują, gdzie indziej zburzą. Nie ma to nic wspólnego z metalem i moją grą w zespole.
Dział miejski powiadasz, ok? Mieszkasz we Wrocławiu, który jest naprawdę pięknym miastem. Możliwe, że tam niedługo zawitam. Jakie miejsca poleciłbyś mi odwiedzić?
Taaaa… Wrocław faktycznie jest piękny. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to najpiękniejsze miasto w Polsce. Mamy jeden z największych w Europie i najładniejszy w Polsce rynek. To jest naprawdę magiczne miejsce. Także okolice Rynku kryją wiele urokliwych miejsc, gdzie nie brak klimatycznych knajpek, w których można miło spędzić czas. Na pewno warto też odwiedzić Ostrów Tumski, czyli najstarszą część miasta. Zwłaszcza w nocy robi niesamowite wrażenie. To taka podróż w czasie.
Przejdźmy może do muzyki, bo chyba o niej mieliśmy rozmawiać. Z jakim odzewem spotyka się na razie "Deadline"?
Póki, co odzew jest zdecydowanie pozytywny. Nie brak głosów, że jest to najlepszy album w dorobku Elysium. Nie ukrywam, że jestem z tej płyty dumny i w 120 procentach akceptuję jej ostateczny kształt. Dlatego też takie opinie są dla nas szczególnie miłe. Zastrzeżenia recenzentów, jeżeli się już pojawiają dotyczą braku oryginalności naszej twórczości. Nam to nie przeszkadza. Chcemy tylko dostarczać ludziom porcje stojącego na odpowiednio wysokim poziomie hałasu. Tylko tyle i aż tyle.
Właśnie, wielu recenzentów zarzuca wam wtórność. Czy nie kusiło cię czasem by zrobić jakąś małą rewolucję w stylu Elysium?
Nie. Gramy to, co chcemy. Nikt nam niczego nie narzuca. Nie wynika to z żadnych kalkulacji. Moim zdaniem muzyka Elysium wciąż ewoluuje. Z płyty na płytę jest coraz lepsza i słychać wyraźny postęp. Dlatego nie odczuwamy potrzeby rewolucji. Preferujemy konsekwentny i wyważony rozwój.
W takim razie może powiesz mi, w jakich dziedzinach na „Deadline” dokonał się progres w stosunku do waszych starszych nagrań?
Ten progres dokonał się na wielu kluczowych płaszczyznach. Po pierwsze chodzi tu o jakość kompozycji. Nowe utwory są zdecydowanie bardziej bezpośrednie, skuteczniej kopią w ryj, mają w sobie większą dawkę ciężaru niż nasze wcześniejsze nagrania. Są bardziej agresywne i dynamiczne. Po drugie wyraźny rozwój nastąpił na płaszczyźnie umiejętności instrumentalnych. Nowy skład Elysium tworzą w pełni profesjonalni muzycy, których umiejętności pozwalają nam w pełni realizować nasza założenia. A po trzecie nie można tu nie wspomnieć o brzmieniu. „Deadline” brzmi zdecydowani najlepiej z wszystkich naszych krążków. To zasługa, umiejętności naszych, profesjonalizmu Arka i warunków, jakie zapewnia studio Hendrix, a i jeszcze jedno. Dla wielu może to być mniej istotne, ale dla mnie ma to duże znaczenie. Na „Deadline” napisałem najlepsze teksty w historii moich zmagań z materią słowną. To wszystko składa się na ostateczny efekt w postaci najlepszej płyty Elysium.
Czemu zdecydowaliście się umieścić na albumie przerywnik w postaci "Serene Neon Ocean"?
Z kilku względów. Po pierwsze chcieliśmy dać słuchaczowi chwilę wytchnienia. Po pięciu morderczych ciosach może on przez chwilę ochłonąć i zebrać siłę do konfrontacji z miażdżącymi ryj trackami i przeżyć nokautujące uderzenie riffu otwierającego ”Riot Starter”. To także element urozmaicenia. Staramy się, by nasze płyty nie była nudne. I dlatego zawsze umieszczamy jakąś kompozycję odbiegający klimatem od reszty materiału.
Na płytę trafiło dziewięć kawałków. Ile numerów napisaliście z myślą o tym albumie?
Tym razem skomponowaliśmy 10 utworów. Na więcej nie było szans, bo uniemożliwiły to poważne zmiany w składzie zespołu i napięte terminy narzucone przez kontrakt. Musieliśmy się ostro sprężyć, żeby się z wszystkim wyrobić.
W ogóle, co robicie z kawałkami, które nie wchodzą na album? Idą do kosza czy może staracie się je jeszcze jakoś później wykorzystać?
Z tym bywa różnie. Czasami sięgamy po jakiś stary riff. Ale przeważnie do niewykorzystanych pomysłów nie wracamy. Staramy się iść do przodu. Jeżeli coś nie było na tyle dobre, by to wykorzystać to nie ma co zaprzątać sobie tym głowy.
Na nowej płycie dołączył do was basista znany z Lost Soul. Czy Elysium nie było dla niego za lekkie? Łatwo było mu odnaleźć się w waszej muzyce?
Paweł jest profesjonalnym instrumentalistą. Może zagrać wszystko od brutalnego death metalu do łagodnego smooth jazzu. Nie miał żadnych problemów z wkomponowaniem się w naszą ekipę. Ja jestem szczęśliwy i dumny z tego, że muzyk o tak ogromnych umiejętnościach wzmocnił siłę naszego przekazu.
Słuchając tego materiału nie da się nie zauważyć, że osiągnęliście bardzo dobre brzmienie. Jak pracowało wam się z Maltą w Hendrixie?
Malta to najlepszy w tym kraju fachowiec zajmujący się realizacją metalowego łomotu, a przy okazji to mój przyjaciel. Nasza współpraca zawsze przebiegała bez żadnych problemów i tak też było tym razem. Arek po raz kolejny stanął na wysokości zadania i ”Deadline” kopie konkretnie w mordę. Nie mamy najmniejszych zastrzeżeń do sfery brzmieniowej tego wydawnictwa. Miks i mastering tego albumu to jego w pełni samodzielna praca. Musieliśmy wracać do Wrocławia i Malta sam kończył pracę nad naszym albumem. Efekt przeszedł oczekiwania. Arek potwierdził, że jest prawdziwym profesjonalistą.
Nie da się ukryć, że Hendrix nie jest tanim studiem. Nie mieliście problemów z przekonaniem, co do jego wyboru waszego wydawcy?
Nie. Właściciele studia Hendrix to ludzie dobrze orientujący się w sytuacji w branży muzycznej. A ta jak wiadomo nie jest najlepsza. Dlatego wychodzą ze słusznego moim zdaniem założenia, że lepiej negocjować ceny niż mieć studio, w którym nikt nie nagrywa. Wydawcy nie musieliśmy do niczego przekonywać. Zmieściliśmy się w budżecie, którym dysponowaliśmy na potrzeby realizacji naszej czwartej płyty.
Skoro już jesteśmy przy wytwórni. Jest to wasza ostatnia płyta dla Metal Mind Productions. Czy nie boisz się, że z tego powodu firma może nie przyłożyć się do promocji "Deadline"?
Mam nadzieję, że tak się nie stanie. W końcu wytwórnia to nie jest instytucja charytatywna. Jeżeli firma wkłada kasę w nagrania płyty to chyba chce na tym zarobić.
Tak w ogóle to czy szukacie już nowego wydawcy?
Tak. Powoli rozglądamy się za nowym kontraktem. Ale jest zdecydowanie za wcześnie by mówić o jakichkolwiek konkretach.
Rozumiem. Powiedz mi tylko czy będziecie się starać zostać w Metal Mind Prod. czy też może jesteście otwarci na wszystkie propozycje?
Jesteśmy otwarci na wszelkie rozsądne propozycje. A co z tego wyniknie czas pokaże. Póki, co MMP nie złożyło nam oferty przedłużenia współpracy.
Do albumu przystąpiliście w nowym składzie. Praktycznie od "Eclipse" systematycznie zmniejszacie skład. Czyżbyś uważał, że im mniej grajków tym lepiej?
Generalnie od kilku lat Elysium jest zespołem pięcioosobowym. Po sesji nagraniowej ”Feedback”, w wyniku różnych okoliczności stary skład przestał istnieć. Zostałem tylko ja i Michal Włosik. Razem zaczęliśmy szukać ludzi, którzy chcieliby dalej ciągnąć ten wózek. Dołączyli do nas Pawłowie: Michałowski (bas) i Ulatowski (perkusja). I w tym składzie zarejestrowaliśmy ”Deadline”. Dopiero po sesji znaleźliśmy drugiego gitarzystę i znowu jesteśmy kwintetem. Moim zdaniem to optymalne rozwiązanie. W końcu pięciu typa to już całkiem niezła ekipa do zmontowania jakieś suto zakrapianej libacji (śmiech).
O czym mówią teksty na waszej nowej płycie?
Wymowa tekstów na ”Deadline” jest dość zróżnicowana. Tradycyjnie w centrum mojego zainteresowania jest współczesny człowiek i jego problemy. Często opisuję świat z punktu widzenia wrażliwej jednostki, która nie godzi się na zastaną rzeczywistość. Jest w tym: bunt, gniew, agresji i niezgoda na narzucone odgórnie reguły gry. Teksty stanowią uzupełnienie warstwy muzycznej naszej twórczości. Są ważne dla mnie. Ale nie sadzę by miały jakieś większe znaczenie dla słuchaczy. Tym niemniej jak już komuś zechce się zagłębić w lekturę, jest mi miło.
W jednym z utworów śpiewasz "we’re gonna kick your ass". Komu chcesz tym albumem skopać tyłek?
Ehhh… to cytat z refrenu ”Death Dealer”. Tekst tego numeru to metalowy manifest mocy i wiary w to, co robimy. To nie przypadek, że akurat ten utwór otwiera nasz album. Ma w sobie tyle mocy i agresji, że może skutecznie nie tylko skopać tyłek, ale i posłać na deski delikwenta, który znajdzie się w zasięgu rażenia naszej muzyki.
W innej kompozycji śpiewasz również ‚add my name to your blacklist’, sadzisz, że już komuś naraziłeś się w muzycznym biznesie?
Nie muszę sądzić. Jest całkiem pokaźna gromadka ludków, którzy nie życzą dobrze mi i mojemu zespołowi. Nie zamierzam się tym przejmować. Robimy z chłopakami swoje, bez oglądania się na kogokolwiek.
Rozmawiając z tobą mam wrażenie, że nie można cię nie polubić…
Poważnie? Eeee… stary, no co ty? Jestem bardzo miłym, młodym człowiekiem. Powinniśmy kiedyś wychylić browarka przy okazji jakiegoś koncertu [ja nie mam nic przeciwko – red.], to będziesz miał okazję się o tym przekonać… Kurde, ale mnie zdołowałeś (śmiech).
Przeglądałem wasze sesje zdjęciowe do poszczególnych albumów i zauważyłem, że cały czas w tle widać jakieś garaże czy puste hale fabryczne. Aż tak podobają wam się takie miejsca?
Nie ma tu żadnej ideologii. To miejsca, które mają fajny klimat i tyle.
Rozumiem. Przynajmniej nie mogę sobie zarzucić, że nie spytałem (śmiech). Zresztą od samego początku w zespole było pełno brodaczy. Szczególnie widać to na ostatniej sesji. Czyżby posiadanie zarostu zwiększało szanse na angaż w Elysium?
Zapuszczenie brody jest obowiązkowe. Nie ma innej możliwości. Tylko Włosik może chodzić ogolony, bo to on komponuje całość naszej muzyki. To element naszego planu podboju nowych rynków muzycznych. Za kilka miesięcy będziemy wyglądać jak chłopaki z Al Kaidy i wybierzemy się na małe tournee: Afganistan, Pakistan, Irak, Iran, Syria. Z pewnością to będzie duże wydarzenie, bo lokalni promotorzy wiedzą jak zadbać oprawę pirotechniczną koncertu (śmiech).
Wasza strona internetowa jest często aktualizowana i bardzo starannie wykonana. Czy sądzisz, że rola internetu w tworzeniu szumu wokół zespołu jest ważna?
Myślę, że tak i że będzie coraz ważniejsza. Dostęp do sieci jest coraz powszechniejszy i jest to medium zdecydowanie najszybsze z wszystkich obecnie funkcjonujących. Naszą stronę projektuje i aktualizuje Gosia, żona naszego byłego gitarzysty Michała Maryniaka. Wygląd i zawartość strony to jej zasługa. Moim nieskromnym zdaniem to jedna z najbardziej atrakcyjnych witryn sieciowych. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze wersji anglojęzycznej. Pracujemy nad tym i wkrótce także maniacy z zagranicy będą mogli zapoznać się z naszymi dokonaniami.
Nie raz pozujesz do zdjęć w koszulkach In Flames. Ich nowa płyta dla wielu była niezła pigułą. Jaka jest twoja opinia o ‚Soundtrack To Your Escape’?
Jak najbardziej pozytywna. Pomimo ciągłych zmian muzyka In Flames wciąż ma w sobie to, co Niedźwiedzie lubią najbardziej, czyli metalową moc i melodyjną przebojowość. ”STYE” jest z pewnością ukłonem w stronę trochę bardziej mainstream’owych brzmień, ale jest to ciągle stuff stojący na bardzo wysokim poziomie. A z tym częstym pozowaniem w koszulce In Flames to lekka przesada. Przywdziałem ją tylko przy okazji sesji zdjęciowej do albumu „Eclipse”.
Jak wygląda u was sytuacja z koncertami?
Kiepściutko. Gramy raptem kilka sztuk rocznie. Można je policzyć na palcach jednej ręki. Szkoda, bo my lubimy grać na żywo. Nie stawiamy wygórowanych warunków. Nasza muzyka moim zdaniem dobrze sprawdza się na żywca. No, ale organizatorzy imprez nas nie zapraszają. Pewnie, dlatego, że Elysium raczej nie ściągnie tłumów.
W takim razie, w czym upatrujesz przyczynę tego, że nie idą za wami niezmierzone szeregi metalheads?
Na pewno kluczową kwestią jest tu promocja, a raczej jej totalny brak. Dziś dobra muzyka niestety nie obroni się już sama. W natłoku produkcji zalewających rynek potrzebna jest solidnie przygotowana kampania promocyjna, dzięki której ludzie dowiedzą się o istnieniu zespołu i zechcą sięgnąć po jego nagrania. My staramy się zrobić, co w naszej mocy, by dotrzeć do jak największej rzeszy maniaków, ale nasze możliwości są niestety dość ograniczone.
Nie sądzisz, że warto byłoby rozglądnąć się za jakimś managerem? Może on pomógłby wam w bukowaniu sztuk? Z tego, co wiem na razie sam zajmujesz się interesami zespołu…
Na pewno by pomógł, ale za usługi profesjonalnego managementu trzeba płacić. Taka osoba kasuje z reguły od 10 do 25 proc. dochodów, jakie osiąga zespół. W sytuacji, gdy do grania się dokłada, a koncerty gra za zwrot kosztów podróży jasne jest, że zatrudnienie takiej osoby nie wchodzi w grę. Na razie więc musimy radzić sobie sami. No chyba, że pojawiłby się ktoś skłonny zainwestować swój czas i trochę środków w rozkręcenie całego interesu i wtedy być może pojawiłyby się jakieś profity. Ale znając sytuację na naszym rynku muzycznym, wydaje się to bardzo mało prawdopodobne. Pozostaje liczyć na wsparcie wytwórni. Niektóre z nich, np. Empire Records czy Mystic Prod. potrafią zadbać o swoje wydawnictwa.
Na nowej płycie dołączył do was basista znany z Lost Soul. Czy Elysium nie było dla niego za lekkie? Łatwo było mu odnaleźć się w waszej muzyce?
Paweł jest profesjonalnym instrumentalistą. Może zagrać wszystko od brutalnego death metalu do łagodnego smooth jazzu. Nie miał żadnych problemów z wkomponowaniem się w naszą ekipę. Ja jestem szczęśliwy i dumny z tego, że muzyk o tak ogromnych umiejętnościach wzmocnił siłę naszego przekazu.
No, to chyba tyle. Powodzenia w dalszej pracy!
Dzieki! Cześć!
