Innerload – React
(20 maja 2012, napisał: Wojciech Michalak)
Zobaczywszy okładkę React dosłownie złapałem się za głowę, nie wiedziałem czego spodziewać się po zespole, który zdobi swoją płytę tak beznadziejną grafiką. Na szczęście pierwsza konfrontacja z warstwą muzyczną Innerload całkowicie pozbawiła mnie obaw – od pierwszego dźwięku gitary odetchnąłem ze stoickim wręcz spokojem, mając świadomość, iż czeka mnie heavy metal w naprawdę solidnej formie.
To, co jako pierwsze zwróciło moją uwagę to brzmienie elektryków. Jest po prostu świetne ! Nic dodać nic ująć, nie ma sensu rozdrabniać tematu – ekipa z Włoch potrafi osiągnąć to, czego brakuje wielu młodym kapelom heavy metalowym. Bębny też są bardzo przestrzenne, nie są płaskie, co niestety coraz częściej widać na albumach młodych kapel. Całości dopełnia wyraźny bas i fakt, że debiut kwintetu z Venice został naprawdę dobrze zmiksowany.
Co więcej, doskonały wydźwięk nie został zmarnowany – kompozycje są świetne i potężne! Fani Black Label Society czy Grand Magus – witajcie w domu! Takie granie powali was na kolana! Riffy, riffy, RIFFY ! Mięsiste, solidne, wżynające się w pamięć. Poparte prostą, ale solidną, dodającą energii sekcją rytmiczną. Ciężkie, gdy potrzeba, ale potrafią być też melodyjne. Debiut Inner Load nie nudzi ani przez chwilę. Czego chcieć więcej? Solówek? Są! I to w dodatku jakie, przemyślane i zawierające w sobie to, co w tym gatunku muzyki najlepsze. Bardzo sprawny jest też Marco Cortese – wokalista grupy. ępiewa nisko, melodyjnie. Nie ma tu co prawda tak charakterystycznych dla tej odmiany wysokich falsetów czy typowo maidenowskiego "OoooooOOOooo" (okej, tego drugiego nie ma za dużo ;) ). Głos gardłowego doskonale dopełnia kompozycje, nie wynosi się na pierwszy plan, ani nie ginie nigdzie w tle, jest po prostu doskonałym wykończeniem albumu, jednak definitywny prym wiodą tutaj instrumentaliści.
Pora przejść do wad, bo React ma jedną, zasadniczą. Panowie, dlaczego tak krótko !? Bardzo solidna płyta, głowa aż sama podryguje w rytm muzyki, nie można się oderwać i tu nagle – bum! (dosłownie) Płyta się urwała. Ledwo człowiek zacznie się nią zachwycać, a tu koniec. 35 minut teoretycznie powinno starczyć, ale nie w tym wypadku. Za każdym przesłuchaniem płyty boleśnie odczuwam to, że poprostu się urywa, Włosi powinni zamieścić jeszcze z 3-4 utwory przynajmniej, szczególnie, że wydali to jako pełny album, a nie EP.
Podsumowując – Innerload zrobił kawał dobrej roboty. Nie jest to muza, dla fanów typowej, brutalnej sieczki, jest melodyjna, ale potrafi pokazać pazur. Doskonałe popisy instrumentalistów, które uzupełnia niezły wokal. Najmocniejszy numer albumu? – definitywnie `Fake World`. Irytuje tylko to, że ten album przemija zbyt szybko, jakby mając solidny materiał, chciano wydać go za wcześnie, bez dopisania jeszcze kilku numerów. Niemniej jednak, trzymam kciuki za tą ekipę. Jeżeli następne krążki będą trzymać ten poziom – kupili mnie.
Lista utworłó
1. Through The Inner
2. Fake World
3. Dancing Queen
4. Eco Criminal
5. Million Times
6. Painful Freedom
7. The Wizard
Ocena: -9/10