Empire Invasion Tour 2003
(16 czerwca 2003, napisał: Metanol)
Data wydarzenia: 16 czerwca 2003
Rzadko się zdarza ażeby w moim pipidówku zagrały jakieś kapele znane szerszej publiczności. Jednak 16.06.03 przybyły do Lublina świetne kapele w ramach trasy Empire Invasion Tour. Jak sama nazwa wskazuje prezentowały się na niej grupy z Empire Records. Mając gorączkę 38,5, naszprycowany lekami, w największy deszcz, posiadając połowę sumy na bilet(o browarach nie wspominając) dzielnie wyruszyłem do klubu Graffiti, który to największy nie jest, ale większość koncertów się w nim odbywa.
Pierwszym plusem była organizacja. W hallu znajdował się sklepik z bandycko tanimi rzeczami (płyty 20zł, koszulki 25zł, Trashem’alle 20zł, bluzy 35zł, kasety 5zł). Następną sprawą był brak tradycyjnego spóźnienia – toż to nie po bożemu. Komfort słuchania zapewniło świetnie nagłośnienie. Salwy śmiechu zasponsorował dresiaż służący jako ochroniarz(czyt. wypierdalacz na kopniakach ludzi ze sceny), który posiadał bardzo ładne dresy i szerokie bary. Czyli wszystko bardzo ładnie.
Jako pierwsze na scenę wyszło SPINAL CORD. Zespół ten nie jest stałym członkiem grupy koncertowej, a wystąpił jako gość (w innych miastach były to VESANIA, DISSENTER, MUTILATION). Przyczyny osobiste sprawiły, iż zespołu tego nie zobaczyłem. Z tego, co się orientuję to zagrali, krótko i nie szczególnie, zważywszy na to, że to nie jest zespół typowo koncertowy. Żałowałem, że do Lublina nie przyjechała VESANIA jednak i tak bym jej nie zobaczył, więc niech se SPINAL CORD gra. Nadmienić trzeba, że w SPINALU na basie zagrał Novy, który na scenie pojawił się jeszcze raz tego wieczoru.
Następnym zespołem był ESQARIAL. Ekipa Pająka dała świetny koncert. Ich melodyjny death bardzo dobrze się sprawdzał na żywca. Zaprezentowali utwory ze wszystkich swoich wydawnictw. Świetne solówki, dwa wokale sprawiły, dobra praca perkusisty (stopki!!!), sprawiły, że występ ESQARIAL można nazwać bardzo udanym. Grali melodyjnie, ale też cholernie agresywnie, drapieżnie, co było bardziej widoczne niż na płycie. Kolesie szaleli na scenie fajniutko, stroili fajne miny, machali kaczanami i wogle fajnie było. Nakręcili największe chyba pogo (w tym elemencie tylko HATE mogło z nimi konkurować). Byli ostatnim zespołem, który nie korzystał z introsów. Po ich koncercie myślałem, że już nikt tak dobrze nie zagra. Myliłem się.
Po ESQARIAL przyszła pora na LOST SOUL. Gdy kupiłem płytę i zobaczyłem muzyków to pomyślałem: "Jeszcze wam się grać chce, dziadki". Po koncercie całkowicie ta myśl z mej głowy uciekła. Panowie zagrali GENIALNIE!!! Zaczęło się intrem "The Dawn", które mogliśmy usłyszeć na ich płycie studyjnej. Utwory z obu płyt zespołu były przemieszane. Oczywiście ostatni krążek "Ubermensh (Death Of God)" dominował, ale około trzech utworów poszło ze "Screams…". Nie obyło się bez porządnego moshingu ze strony muzyków, a w szczególności od gitarzysty rytmicznego i basisty, który chyba jest nowym członkiem zespołu (BTW świetnie grał na swym 6-strunowym basie). Muzyka momentami wprowadzała mnie w trans, kiedy patrzyłem przed siebie i słyszałem tylko muzykę. Na pochwałę zasługują również światła, które bardzo pasowały do muzyki LOST SOUL. Jako niespodziankę dla fanów zagrali, cover MORBID ANGEL z płyty "Covenant". Podczas tego utworu miał miejsce nieprzyjemny incydent, gdyż jakiś maniak wszedł na scenę, a spadając z niej rozłączył kable wokaliście. Występ zakończył się outrem. LOST SOUL to jest to, o co chodzi w muzyce – agresja, brutalność, technika, a jednocześnie coś, co nie czyni z niej zwykłej napierdalanki. Pogratulować!!!
Kolejnym zespołem, który prezentował się przed lubelską publicznością było HATE. Nie jestem wielkim fanem tego zespołu, ale na Empire Invasion zrobili na mnie świetne wrażenie. Od początku widać było, że będą chcieli zrobić show. Na scenie ustawiono elementy scenografii, czyli dwie "chorągwie" z pentasem, w którym znajduje się odwrócony jezusek, a także wielbiony(całowany, głaskany itp.) przez maniaków owczy łeb z rogami oczywiście. Świetne intro, bodajże z filmu "Omen" nadało początkowi występu mistyczny klimat. A potem jak nie przypierdolili… Muzycy z lekkim makijażem wokół oczu, w ciekawych ciuszkach zrealizowali to, co chcieli. Zauważyłem, że lider zespołu – Adam The First Sinner bardzo lubi utarczki słowne z publicznością. HATE zrobiło na mnie dużo lepsze wrażenie live niż na płytach studyjnych. Muzyka nie miała takiej sterylności brzmienia co na płytkach, a przez to była cięższa (odnosi się to także do LOST SOUL). HATE było niewątpliwie najbardziej wyczekiwanym i znanym zespołem dla lubelskiej publiczności. Tubylcy skandowali między każdym utworem nazwę zespołu, a także tytuły piosenek, co działo się tylko na HATE. Jedyne, co w tym koncercie mnie wkurzało to przerwy, jakie sobie po każdym utworze serwowali muzycy, choć występ ogólnie był świetny.
Tego, że Docent będzie długo rozkładał graty to się spodziewałem, ale nie wiem, po co po rozłożeniu tychże zrobiła się 10-minutowa przerwa, w której nie działo się nic. Po tym niezbyt miłym początku zabrzmiało intro i na scenę w ciężkich butach wpakował się nasz dream team (czyt. DIES IRAE). Już na samym początku spotkali się raczej z obojętnością lekko wstawionych maniaków, którzy w dalszym ciągu chcieli HATE. Jednak jak już zaczęli grać towarzystwo się uspokoiło, Novy nawiązywał kontakt z publicznością, Masuer robił groźne miny. Novy lekko mnie wkurzył, gdyż od publiki wymagał skandowania nazwy. Paru próbowało, ale jak rytmicznie krzyczeć, "Dies Irae, Dies Irae". "Jak to się wogle wymawia" pewnie niewykształcona młodzież pomyślała. Skończyło się na nieśmiałych próbach. Novy jak zwykle słodził publiczności, która łechtana tym machała raźniej łbami. Set został odegrany bez jakichś fajerwerków. Hiro, którego solówek nie słyszałem wcale, grał na gitarze bez główki, co wyglądało dosyć śmiesznie. Docent grał na perkusji niestety nieco mniej efektownie niż w VADER. Zespól zagrał 9 utworów, po czym zszedł…ze sceny. Zeszli, a nikt nawet raz nie krzyknął. Cóż gdyby Hate grało ostatnie to może byśmy się doczekali bisów. Mimo to uważam, że DIES IRAE dali dobry koncert, może to trochę nie ciekawie wyglądało ze względu na słabe zainteresowanie publiczności, ale słuchało się miło.
Tak, więc koncert był bardzo udany szczególnie występy HATE i LOST SOUL. Bez problemów technicznych (oprócz kabla wokalisty LOST SOUL i nie słyszalnych solówek Jacka Hiro) w miłej atmosferze można było kątem pokontemplować występy doświadczonych w bojach zawodników. Oby więcej takich koncertów w Lublinie!
