Xerión – Cantares Das Loitas Esquecidas
(22 marca 2011, napisał: Kozioł)
Początek jest niepozorny. Nieśmiałe brzdąknięcia na gitarze, po chwili doprawione fajnym, rytmicznym stukotem centralnego bębna klimatycznie wprowadza nas do Black metalowego dopierdolu, który zaczyna się niedużo później. Chociaż użyłem słowa ‘dopierdol’, powinienem w tym przypadku nieco zinterpretować to hasło. Xerion stworzył krążek naprawdę zróżnicowany. Słuchacz raczony jest tutaj zarówno surową siarą, motywami celtyckimi ale również licznymi smaczkami melodyjnymi, nierzadko opierającymi się na pohukiwaniu kobz, czy innych tego typu dud. Zaopatrując się w album ‘Cantares Das Loitas Esquecidas’ z pewnością nie można nastawiać się na kurewsko złe, przetarte brzmienie w stylu skandynawskim. Hiszpanie wypluli (a raczej wydalili –ładniej brzmi) muzykę, na której warto się skupić i poświęcić dużo czasu, żeby wyłapać, połączyć i czerpać radość z każdego elementu składającego się na logiczną i klimatyczną, że tak zrymuję, całość. Od strony technicznej – feta. Bardzo fajne, czyste, wyraźne gary. Rytmiczne, złożone zagrania na bębnach trwają przez całą długość płyty, nie tracąc zarazem na jakości. Prawdę mówiąc, trudno ocenić mi stopień zajebistości gitarzystów, z bardzo prostej przyczyny – muzyka, którą tworzą, nie opiera się (i nie powinna!) na zajebistym zróżnicowaniu i okazywaniu na każdym kroku prędkości skakania po progach i strunach. W muzyce tego typu druty powinny tworzyć całą otoczkę, pisać swego rodzaju fabułę, nie akcję. No i pod tym względem spisują się przednio. Wokal bez szału, wydany w tradycyjnej, skrzeczącej postaci bez bonusów. O ile kawałki na płycie reprezentują całkiem wysoki poziom zabawy brzmieniem, o tyle brakowało mi czasem w muzyce ‘celtów’ jakiegoś bardziej dobitnego dopierdolu. Fajnie, że starali się utrzymać całość w iście fabularnym klimacie, ale w mojej opinii nieco przedobrzyli. Jeśli już podjęli decyzję, w jakiej oprawie chcą wydać swoje dzieło, niech będą konsekwentni. Nie zrozumcie mnie źle – fajnie to wszystko lata, ale czasami czułem się, jakby została zaserwowana mi bajka na dobranoc, nie krwawa opowieść z dużymi, włochatymi jajami.
Fajny natomiast pomysł mieli chłopaki z ostatnim kawałkiem. Rozpoczyna się i ciągnie przez jakiś czas chóralny śpiew męskiego falsetu (chyba, nie znam się do końca na tym), poczym znienacka wchodzi tak konkretny, szatański nakurw, że – szczerze mówiąc- sam drgnąłem, wystraszony, na fotelu. Mocno demoniczny motyw, zajebiście wyszedł.
Momentami daje się dosłyszeć zagrania nieco burzumowskie (Loitas na Neboa – jakkolwiek to brzmi). Partia basowa prawie wyjęta bez zmian z Vargowego „Erblicket die Töchter des Firmaments”. Na płytce był jeszcze wideoklip z tego właśnie kawałka. Nie odbiega jakoś od norm – straszny, ponury, z elementami botanicznymi… No, jakość może zasługująca na pochwalne skinienie głowy.
Wiem, że znajdą się osoby, które projekt oplują, bo po prostu nie trafi w ich wyzuty z emocji gust, niemniej jednak naprawdę warto się z krążkiem zapoznać, bo materiał ciekawy i niecodzienny.
Lista utworóó
1. Badaladas funerais no esmorecer da Lúa
2. O espertar do Xerión
3. A alquímica dexeneración da ialma
4. Onde a victoria agarda
5. Nas verdes fragas de Amh-Ghad-Ari
6. Cantares das loitas esquecidas
7. Morte na iauga
8. Loitas na néboa (Taunusheim cover)
9. Pvtrefacta anima nostra
Ocena: -8/10