Pantera – Official Live: 101 Proof
(4 grudnia 2004, napisał: FATMAN)
Koncertówka pantery świeża już dość długo nie jest, ale za to pokazuje zespół w najlepszym dla niego czasie. Czternaście utworów zostało zarejestrowanych na żywo w Long Beach, a pozostałe dwa kawałki są wynikiem wycieczki Amerykanów do studia w maju 1997 roku.
Muzykę Pantery cenię, ba bardzo lubię. Po usłyszeniu zapisu tego koncertu dużo się nie zmieniło. Takiej pasji, żywiołowości dawno nie słyszałem. Widać, że „Kowboje z Piekła” ograniczyli do niezbędnego minimum wszystkie zabiegi w studiu, tj. oczyścili tylko ścieżki, no i może trochę mocniej nagłośnili okrzyki publiki. Choć z drugiej strony, jeśli spojrzeć jakie killery zagrał zespół tego wieczora to mogę się mylić i trzeba było chyba jednak ściszyć publikę. Panowie zagrali m.in. „Becoming”, „Walk”, „Cowboys From Hell”, „5 Minutes Alone”, „I’m Broken” i oczywiście moja ukochana balladę „Cemetery Gates”. Czy po takim zastrzyku hitów widownia miała prawo siedzieć spokojna? Nie!!! A trzeba powiedzieć, że Teksańczycy w rękawie mieli jeszcze dużo świetnych kawałków.
Krążek jest po prostu wypełniony emocjami. Ból, gniew, smutek, czasem zrezygnowanie i nadzieja towarzyszą nam przez cały czas. Niech, ci którzy twierdzą, ze growl jest brutalny lepiej przemyją uszy i wsłuchają się w wokale Phil’a. Anselmo na tym albumie przeszedł samego siebie. Potrafi zaryczeć tak, że aż ściany pękają by po chwili czysto zaśpiewać np. w „This Love”. A trzeba nadmienić, że mimo tak forsownego śpiewania Phil cały czas utrzymuje świetny kontakt z publiką. Ostrzami wyobraźni widzę jak biega, skacze, wygłupia się i „przybija piątki” fanom. A przecież Pantera dysponuje jeszcze kilkoma atutami. Bardzo dobrze sprawdza się tu sekcja. Gary brzmią świetnie, choć mam wrażenie, że są minimalnie za wysoko nastrojone. Rex na basie jest bardzo aktywny i nie ogranicza się jedynie do pobrzękiwania w tle gitary. Na koniec został jeszcze Dimebeg Darrell. Jego partie solowe i generalnie riffy wbijają w ziemię i nie pozwalają się podnieść przez cały czas trwania CD. Nie dziw, że tak charakterystycznego i sprawnego gitarzysty pozazdrościł Panterze Dave Mustaine i próbował go podkupić do Megadeth.
Na koniec zostają nam niejako na deser dwa premierowe utwory, a są nimi „Where You Come From” i „I Can’t Hide”. Pierwszy jest typowym numerem Amerykanów opartym na świetnym, efektownym riffie. Natomiast drugi zaczyna szybka partia basu, po której to wchodzi zespół i zaczyna się jazda w ultra szybkim tempie. Przypomina mi on trochę łagodniejszą wersję tego co mister Anselmo robi dziś z Superjoint Ritual.
Spodziewałem się, że Pantera na żywo musi zabijać, ale żeby aż tak? Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę ich na żywo, ale jeśli to nie udałoby mi się to po przesłuchaniu tego wydawnictwa mogę sobie wyobrazić, co czuje człowiek słyszący ich występ. Jeśli ceną za wzięcie udziału w piekielnym rodeo poprowadzonym przez tych czterech panów jest tylko cyrograf to ja idę po żyletkę.
Opis
Lista utworóó
1. New Level
2. Walk
3. Becoming
4. 5 Minutes Alone
5. Sandblasted Skin
6. Suicide Note, Pt. 2
7. War Nerve
8. Strength Beyond Strength
9. Dom/Hollow
10. This Love – 6:57
11. I’m Broken – 4:27
12. Cowboys From Hell
13. Cemetery Gates
14. Hostile
15. Where You Come From
16. I Can’t Hide
Ocena: +9/10
