Machine Head – The More Things Change
(4 grudnia 2004, napisał: Groovcio)
"The More Things Change", drugi album thrash-core’owców z Machine Head to jak dla mnie jedna z najlepszych płyt tego zespołu. Praktycznie każdy krążek tejże grupy jest na swój sposób inny, a zarazem świetny. Machine Head pozostaje dla mnie zespołem, który nigdy nie nagrał słabej, czy co tu dużo mówić beznadziejnej płyty. Jednak mimo wszystko istnieje wiele osób, które posądza "The More Things Change" o np. brak spójności… W tej recenzji będę bronił i to zażarcie tą płytę. Na początek przypomnijmy trochę historii… Robb Flynn, uzdolniony gitarzysta, który do tej pory grał w thrash-metalowym Vio-Lence postanawia założyć swój własny zespół. Skład grupy dopełniły takie osoby jak: Chris Kontos (perkusja), Logan Mader (gitarzysta) oraz Adam Duce (bas). Wkrótce potem zespół wydaje demówke, która w bardzo szybkim tempie trafia do wytwórni Roadrunner… chyba każdy wie co było potem? Wydanie sensacyjnego debiutu "Burn My Eyes", który charakteryzował się przede wszystkim wspaniałymi solówkami Logana Madera oraz charakterystycznym wokalem Flynna. Po licznych, świetnych recenzjach, zespół rusza w trasę z bogami ze Slayer… Czy można chcieć czegoś więcej? Oczywiście! Jeszcze więcej wspaniałej muzyki Maszynowej Głowy… i tak w 1997 roku powstaje drugi krążek Machine Head. Czy jest on lepszy od debiutu? Trudno, naprawdę bardzo trudno jest to stwierdzić.
Powiedzmy sobie szczerze. Czy ktoś wyobraża sobie koncert Machine Head bez takich numerów jak "Ten Ton Hammer" czy "Take My Scars"? Nie wiem jak jest z wami, ale ja – nie! Utwory podane na "The More Things Chage" to 10. kurewsko ciężkich numerów, które zostały zagrane z niewyobrażalnie wielkim czadem! Prawdopodobnie nie ma i nie będzie drugiej takiej grupy jak Machine Head, która tak sprytnie potrafi mieszać metalowy ciężar z core’owym doładowaniem. I co? Powiecie mi nu-metal? Weźcie się zastanówcie co mówicie! Mamy tu rok 1997, gdzie jeszcze nie było mowy o takich grupach jak Limp Bizkit czy Linkin Park.
Kompletnie też nie rozumiem dlaczego wiele osób twierdzi, że TMTC jest płytą słabą. Dlaczego pytam się, dlaczego? Dlatego, że nie nagrali drugi raz takiego krążka jak "Burn My Eyes"? Takiej płyty nie nagra się drugi raz, bo jest to po prostu nie wykonalne… a właściwie po co nagrywać dwa razy to samo? Porównując pierwszy z drugim krążkiem Machine Head, możemy zauważyć, że kompozycje wciąż są bardzo rozbudowane. Dalej trwają po 5-6-7 minut, co wcale nie jest równoznaczne z powtarzaniem refrenu po 10x w jednym utworze (ah, aż mi się "St. Anger" przypomniał ;)). Numery są tak sprytnie zagrane, że ani nie są za krótkie (a jak potrzeba są też i takie – "Bay Of Pigs"), ani za długie, po prostu kończą się w tych miejscach gdzie powinny!
Podsumowując: po prostu wspaniała płyta. Jeżeli kochasz ciężki metal (jako przykład weźmy Slayer) połączony z core’ową energią (a dajmy na to Hatebreed) to na pewno znajdziesz na tej płycie również coś dla siebie!
Lista utworóó
1. Ten ton hammer
2. Take my scars
3. Struck a nerve
4. Down to none
5. The frontlines
6. Spine
7. Bay of pigs
8. Violate
9. Blistering
10. Blood of the zodiac
Ocena: 9/10