Origin – Antithesis
(21 września 2008, napisał: Prezes)
Przyznaję się bez bicia… „Antithesis” to dopiero mój pierwszy kontakt z Origin. Niby wcześniej słyszałem już co nieco o tej kapeli (w końcu grają tam członkowie takich zespołów jak Cannibal Corpse, Vile, Gorgasm czy Skinless), ale jakoś nigdy nie składało się, by poznać ich muzykę bliżej. Byłem więc psychicznie nieprzygotowany do obcowania z tym tworem. I tu był mój błąd, bo Origin nie daje słuchaczowi nawet ułamka sekundy na jakąkolwiek obronę. Już od pierwszych chwil atakuje z taką intensywnością i wściekłością, że łeb urywa! Już dawno nie słyszałem tak skomasowanego i bezwzględnego ataku na narządy słuchowe… Morze blastów, duszne i gęste jak powietrze w sraczu riffy a na dokładkę bezwzględny, nieludzki wręcz wokal. Niby takie granie to nie żadna nowość, ale ci Amerykanie robią to w taki sposób, że szczena opada. Precyzja, z jaką Paul Ryan i Jeremy Turner wypluwają z siebie riffy jest wręcz niewiarygodna! Techniczne zawijasy i połamańce rytmiczne podane są na takiej szybkości, że człowiek ledwo może się w tym wszystkim połapać. Na szczęście całe to techniczne zacięcie tego materiału nie wpłynęło w żaden sposób na jego brutalność. Wprost przeciwnie – „Antithesis” swoją intensywnością robi w mózgu takie spustoszenie, że ciężko jest się po tych trzech kwadransach pozbierać do kupy. Jeżeli dodać do tego wszystkiego bardzo selektywną produkcję, pozwalającą bez trudu śledzi linię każdego instrumentu z osobna, to mamy album prawie kompletny. Jeżeli na dźwięk takich nazw jak Monstrosity, Vital Remains, czy nasz Lost Soul zaczyna szybciej bić wam serce to koniecznie musicie zapoznać się z Origin. Dla mnie jest to jeden z najlepszych albumów tego roku i moje osobiste objawienie… Dlaczego zmarnowałem tyle lat żyjąc w nieświadomości? Na kolana przed Origin!
Lista utworóó
1. The Aftermath
2. Algorithm
3. Consuming Misery
4. Wrath of Vishnu
5. Finite
6. The Appalling
7. Void
8. Ubiquitous
9. The Beyond Within
10. Antithesis
Ocena: +9/10