Metalmania 2008
(8 marca 2008, napisał: Jacek Walewski)
Data wydarzenia: 8 marca 2008
Gdy pare miesięcy temu zobaczyłem pełny skład tegorocznej Metalmanii z ust wydobyło mi się długie, przeciągłe "łaaał!". Zobaczyć w końcu na jednej scenie Megadeth, Overkill, Flotsam & Jetsam, Vader, Marduk i do tego zespół, który w ubiegłym roku otworzył mi oczy na nowe rejony muzyczne – Dillinger Escape Plan – to przecież mokry sen każdego metalowca!
Kiedy weszliśmy do Spodka (pozdro Tatra i Paweł!) na dużej scenie produkowali się już chłopcy z Poison the Well. Ich metalcore jakoś specjalnie nie zachwycił. Podobnie jak folk/black metal Inside You, który sprawił, że postanowiliśmy poszukać szczęścia na małej scenie. Tam zaś niepodzielnie panował Izegrim. Dowodzona przez dwie piękne (i nie jest to w tym przypadku żaden pusty komplement) panie basistkę i wokalistkę kapela sprowokowała swoim thrashem pod sceną niezły młyn. Po Izegrim powrót na dużą scenę. Tam zaś czekał na wszystkich jeden z najciekawszych występów tego dnia. Primodial pokazał, że wszystkie pochwały, jakie ostatnimi czasy go spotykały, to nie czcze słowa. Świetny kontakt z fanami, doskonale odegrana i brzmiąca muzyka. Następcy Emperor? Czemu nie! Immolation rozłożyli na łopatki. Tego można się było jednak spodziewać. Gdyby Morbid Angel postanowili w najbliższym czasie odejść na emeryturę będą mieć w nich godnych następców. Kapela, która "dała Metallice Newsteda", czyli Flotsam & Jetsam początkowo rozczarowywała. Muzycy sprawiali wrażenie zmęczonych graniem i na codzień bardziej podniecających się ciepłymi kapciami oraz wspólnym obiadkiem z rodzinką niż łojeniem thrashu. Gdzieś po piątym kawałku rozkręcili się jednak i dali jeden z najbardziej żywiołowych setów na Metalmanii. Kulminacyjnym punktem ich występu była ballada "Escape From Within" – jeden z najpiękniejszych momentów całego festiwalu. Artillery to niestety kolejna porażka. Po twórcach genialnej "By Inheritance" spodziewałem się o wiele więcej. Zawiodło brzmienie a także nowy wokalista grupy. Wokalnie jest nieporównywalnie słabszy od swojego poprzednika, Flemminga Ronsdorfa i właściwie dziwie się, że muzycy Artillery jego wybrali na następcę swojego oryginalnego frontmana. Podczas gdy krajanie Larsa Ulricha męczyli część wiary na dużej scenie, za ścianą, na małej scenie młodzieńcy z Evile pokazali jak powinno grać się thrash. Szybko, brutalnie, a zarazem technicznie. Kurde, patrząc na ich występ czuło się jakby było się świadkiem jednego z pierwszych występów Metalliki, Slayera czy Megadeth w Bay Area. Nie ma co – thrash is back! Tymczasem na dużej scenie rozczarowań ciąg dalszy. Marduk. Brzmienie zupełnie bez pałera i mięcha. Mortuus, którego wokal zachwycił mnie na dwóch ostatnich płytach Szwedów, teraz wypadł zupełnie nijako; niestety brak mu charyzmy Legiona. Zespół zagrał niecałe pół godziny po czym zszedł ze sceny nawet nie pożegnawszy się z fanami. Koncert mogący śmiało kandydować do miana rozczarowania roku… Vader zaś tego wieczoru mógłby śmiało wciągnąć Marduka jedną dziurką. Genialne, wręcz studyjne brzmienie, świetny kontakt z publiką, pasja, zaangażowanie i przekrojowa setlista złożona z największych hitów olsztynian. Ten występ powinien trafić na urodzinowe DVD grupy! Satyricon, pomimo, że był to pierwszy koncert zespołu po kilkumiesięcznej przerwie, także nie zawiódł. Numery z "Now, Diabolical" w wersjach live zabiły, zaś, po raz pierwszy wykonany na żywo, morderczo szybki "Storm of Tyrants" pokazał muzykom Marduk jak powinni zabrzmieć tego dnia. Ja jednak z recitalu Satyra i spółki zapamiętam chyba do końca życia kapitalne wykonanie "Mother North". Odśpiewanie przez publiczność głównego riffu utworu przejdzie z pewnością do historii Metalmanii… Overkill rozruszał wiarę do reszty. Patrząc na skaczącego po scenie Blitza nie mogłem uwierzyć, że ten facet zbliża się już do pięćdziesiątki. Energią i radością czerpaną z grania twórcy "Horrorscope" mogliby spokojnie obdzielić kilka młodszych kapel. Zero sztampy, udawania, strojenia groźnych min. Poprostu czysty rock’n’roll! Myślę, że póki tego typu zespoły funkcjonują nie musimy się obawiać o kondycję thrash metalu. Skomplikowana muzyka Dillinger Escape Plan niestety nie spotkała się ze zrozumieniem zebranej w Spodku wiary. Dało słyszeć się nawet pojedyncze gwizdy, choć całe szczęście nie skończyło się jak w czasie niesławnego występu System Of A Down przed Slayerem. Z drugiej jednak strony trudno dziwić się publice, gdyż, i tak przecież niełatwa w odbiorze twórczość Amerykanów, zabrzmiała bardzo nieczytelnie. Dla kogoś, kto nie słyszał wcześniej płyt Dillingera, kawałki grupy mogły wydać się tylko bezsensownym łomotem. A szkoda, bo warto z tym zespołem bliżej się zapoznać. Ten koncert fanów w Polsce chyba jednak im nie przysporzy… W końcu nadszedł czas na Megadeth. Myślałem, że rozczaruje się tym występem. Ostatnie pozycje w dyskografii Rudego pozostawiały, moim zdaniem, trochę do życzenia. Jako fana rozczarowały mnie wynurzenia Mustaine’a z "Some Kind Of Monster", o tym jak boli go to, że nie sprzedał z Metalliką 40 milionów płyt; irytowały jego prasowe pyskówki z muzykami innych zespołów. Tego wieczoru jednak lider Megadeth zrehabilitował się w moich oczach. Koncert – pomimo problemów z soundem – był ucztą dla wielbicieli rudowłosego gitarzysty. Usłyszałem prawie wszystkie moje ulubione numery Megadeth, łącznie z "Symphony Of Destruction", "Peace Sells" i "Holy Wars", zaś widok trzepiącego swoją bujną czupryną Mustaine’a na długo pozostanie w mojej pamięci.
Tegoroczną Metalmanię z pewnością można zaliczyć dla udanych. Mimo kilku niewątpliwie paru słabych i rozczarowujących występów (Marduk!!!), zobaczyłem kilka sztuk, które długo będę jeszcze ciepło wspominał. Czekam na kolejne tak udane edycje festiwalu.
