Mystic Festival – Katowice, Spodek
(5 czerwca 2007, napisał: Jacek Walewski)
Data wydarzenia: 5 czerwca 2007
Slayer, Celtic Frost, Behemoth, Virgin Snatch, Bloodsimple, Rootwater, Pandemonium
Tegoroczny Mystic ponownie zdyskredytował Metalmanię pod względem składu. Odpowiedzią bowiem na występ Testament na metalmindowskim festiwalu miał być koncert samego Slayera. Uczestnictwo na imprezie, której finałem jest pojawienie się Kerry’ego Kinga i spółki na scenie, ma jednak swoje plusy i minusy. Zaletą jest oczywiście sam fakt zobaczenia twórców "Reign In Blood" na żywo. Wadą? To że podczas występów supportów myślami jest się już przy gwieździe wieczoru. O tym, że granie przed Slayerem jest niezwykle karkołomnym zadaniem przekonało się już wiele kapel. Na Mystic pierwszym takim zespołem było Pandemonium. Gdy o 14.30 stanęli na deskach Spodka, w całym budynku było chyba maksymalnie 100 osób, z czego może połowa pod sceną. Swoją muzyką również nie porwali szczególnie wiary. O wiele lepiej było już przy koncercie Rootwater. Duża w tym zasługa wokalisty Maćka Taffa. Właściwie przez cały występ siedziałem oczarowany jego wokalem i zachowaniem na scenie. Frontman Rootwater nawiązał świetny kontakt z publiką, a charyzmy scenicznej może mu zazdrościć wiele "legend" metalu. Bez wątpienia rośnie nam kolejna osobowość na scenie… Amerykański Bloodsimple również zaprezentował się od jak najbardziej profesjonalnej strony. Mnie osobiście ich ostra, ale jednocześnie melodyjna (chwilami wręcz, jak na mój gust, za bardzo) muzyka specjalnie nie chwyciła jednak za serce. Po Bloodsimple przyszedł czas na Virgin Snatch. Przyznam, że jakoś większe wrażenie zrobili na mnie na koncercie w ramach Mystic Tour w Bielsku-Białej. Nie wiem, może było to spowodowane nienajlepszym brzmieniem. Albo znów zadziałał na mnie syndrom czekana na Slayera… Behemoth został przyjęty wręcz po królewsku. Zespół jest chyba teraz u szczytu popularności. No, chyba że zmieni to "The Apostasy", której premiera przewidziana jest na początek lipca. Po usłyszeniu dwóch premierowych numerów, które Nergal & spółka zagrali tego wieczoru, nie wykluczam, że grupa może zdobyć nową płytą rzesze nowych fanów. Ich występ zepsuł trochę sound, chwilami dość nieczytelny. Muzycy zrekompensowali to jednak świetnym doborem utworów. Usłyszałem chyba wszystkie swoje ulubione numery pomorskiej bestii z "Slaves Shall Sarves", "Conqer All", "Decade Of Oepiom" i "From The Pagan Wastlends" na czele. Celtic Frost rozczarował. Niestety, pomimo że szanuje ich, choćby za wkład w rozwój sceny blackmetalowej, muszę przyznać, że był to najnudniejszy występ na całym festiwalu. Choć Szwajcarzy mieli najlepszy sound tego wieczoru, całkowicie tego nie wykorzystali. Tom Warrior prawie w ogóle nie zagadywał do fanów, ograniczając się tylko do wyśpiewywania kolejnych numerów i zapytania się publiki czy jest martwa. Dostał zresztą dość skrajne odpowiedzi… Może na brak jakiegoś szczególnego zaangażowania grupy w koncert wpłynęło to, że gdy wychodziła na scenę część maniax zaczęło wywoływać już Slayera. Dobrze chociaż, że tym razem Celtic Frost nie skończył jak w 1998 r. w Spodku System Of A Down…
Nareszcie, po blisko półgodzinnym opóźnieniu, o 21.30 z głośników poleciało intro "Darkness Of Chirst", a zaraz po nim usłyszeliśmy pierwsze dźwięki "Disciple". Tom Araya, Kerry King, Jeff Hanneman i Dave Lombardo od pierwszych uderzeń w swoje instrumenty zawładnęli niepodzielnie Spodkiem. Co mogę powiedzieć o ich koncercie? Pomimo tego, że brzmienie chwilami trochę zawodziło i zespół zagrał niepełne półtorej godziny, z czystym sumieniem mogę powiedzieć jedno – był to najlepszy koncert metalowy jakiego byłem świadkiem. Nie dziwi mnie już, że grupa wygrała kiedyś plebiscyt na najlepszą kapelę koncertową. Choć wszyscy w zespole mają już ponad 40 lat, z czego ponad połowę spędzili na graniu, nie widać by mieli dosyć. Swoim zapałem mogliby obdzielić pare młodszych kapel. Szczególnie było to widać u Toma, który jak dziecko śmiał się i cieszył, gdy polska publiczność nie pozwalała mu dojść do głosu po zagraniu pierwszego kawałka. Tak, Slayer ma u nas w kraju prawdziwych wyznawców. Jeśli chodzi o dalszą część setlisty, to z klasyków poleciały jeszcze: "War Ensemble", "Die By The Sword", "Show No Mercy", "Captor Of Sin", chóralnie odśpiewane "Bloodline", "Silent Scream", "Season In The Abyss", "Mandatory Suicide", "Dead Skin Mask", podczas którego Araya często odsuwał się od mikrofonu dając możliwość wykrzyczenia się fanom, "Postmortem", "Raining Blood", "South Of Heaven" oraz tradycyjnie wieńczący występ Slayera "Angel Of Death". "Christ Illusion" reprezentowały tylko "Cult" i "Jihad".
W jednej z internetowych relacji ktoś napisał, że tegoroczny Mystic powinien nazywać się Slayer Festival. Muszę, przyznać, że coś w tym jest. Właściwie o gwieździe wieczoru zapomniałem tylko w czasie występów Rootwater i Behemoth. I nawet teraz, choć gdy piszę te słowa minęła dopiero doba od występu Zabójcy, nie mogę się już doczekać ich kolejnej wizyty w Polsce.
