Iron Maiden – Dance Of Death
(2 grudnia 2004, napisał: FATMAN)
Jakimś cudem ostatnie dzieło Iron Maiden udało mi się nabyć 3 dni przed premierą, za co chciałbym podziękować pracownikom popularnego Katowickiego "All’a". Cóż teraz, gdy mam w rękach CD targają mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony jest to przecież krążek Maiden, a z drugiej jednak mam wrażenie, że panowie trochę jednak przekombinowali.
Od samego początku miałem złe przeczucia. Najpierw pierwszy singiel, który to zespół prezentował w czasie swojego ostatniego tourne nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Odegranie go uważam za najmniej ciekawy moment show Żelaznej Dziewicy z Katowic. Mam wrażenie, że po paru chwilach większość audytorium podzielała moje odczucia. "Wildest Dream" uważam za dobrze zaaranżowany przeciętny kawałek, więc tym większe było moje zdziwienie, gdy po przesłuchaniu płyty z przerażeniem zauważyłem, że jest chyba najbardziej dynamiczną i przebojową kompozycją. Następny "Rainmaker" zrobił już na mnie całkiem dobre wrażenie, choć cały czas czegoś mi tu brakuje… Natomiast zdecydowanie przypadł mi do gustu trzeci na CD – "No More Lies". Widać, że stary dobry schemat Harrisa szybko-wolno-szybko-wolno dalej działa. Jednak denerwuje to, że Dickinson jakby przejął skłonność Blaze’a do wielokrotnego powtarzania jednego wersu. Trochę to irytuje, ale dzięki Bogu, Bruce robi to znacznie krócej i na "Dance Of Death" nie uświadczy się dwu-trzy minutowego powtarzania jednej linijki tekstu. Naprawdę zainteresował mnie "Montsĕgur". Wreszcie można uświadczyć jakiegoś charakterystycznego i zapadającego na dłużej w pamięć motywu. Chyba nie muszę dodawać, że Steve znów oparł kompozycje na swym słynnym schemaciku… Następny jest tytułowy "Dance Of Death". Wszystko zaczyna się przepięknym wstępem na gitary akustyczne. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie złożoność tego fragmentu. Bardzo dobrze słychać jak powoli nakładają się na siebie poszczególne brzmienia trzech gitar tworząc ten nasz ukochany sound Maiden. Później pojawia się jeszcze kwartet smyczkowy, który to wychodzi wręcz na pierwszy plan. W dalszej części słychać jeszcze piękne sola, które pewnie jeszcze długi czas będą zachęcać zapaleńców do chwytania za wiosła. Dopiero dwa kolejne nagrania, tj. "Gates Of Tomorrow" i "New Frontier" uświadomiły mi czego na tej produkcji tak mi brakuje. Otóż paradoksalnie brak mi na nich gitar. Cały czas mam wrażenie, że posiadanie trzech gitarzystów trochę przerosło Harris’a & CO. W Katowicach miałem wrażenie, że starsze kompozycje zostały poddane naprawdę kosmetycznym zmianom i co chwilę jeden z gitarzystów idzie bawić się z publicznością, gdy inni odgrywają swoje partie. Pełna rotacja. Według mnie na "Brave New World" siła gitar nadal nie była, aż tak mocno uwypuklona jednak kompozycje odbierałem za krok w dobrym kierunku. Natomiast tu partie trzech sześćiostrunowców są jeszcze lepiej zaaranżowane, ale po co mieć w składzie muzyków tej klasy, gdy ich rola ogranicza się czasem do odegrania paru prawie niesłyszalnych dźwięków w tle. Dalsza część płyty: "Paschendale", "Face In The Sand", "Age Of Innocence" swoją budową nie odbiega od utworów, które na track liście znajdują się wcześniej. Natomiast inny jest zamykający całość "Journeyman". Tym razem Anglicy chyba pierwszy raz w karierze umieścili na swym LP utwór w całości akustyczny. Pomysł dobry, kompozycja dobra, rewelacyjny tekst, wykonanie świetne. Co tu dużo mówić, jestem na "tak". Jeśli chodzi o warstwę liryczną wydawnictwa to z zadowoleniem stwierdziłem, że panowie nie śpiewają już banalnych i wręcz śmiesznych tekstów. Liryki poruszają teraz nawet sprawy poważne i kontrowersyjne. Dobrym przykładem jest tu „New Frontier” wyrażający sprzeciw muzyków przeciw klonowaniu.
Dalej słucham „Dance Of Death" i mimo, że krążek ten za mocno przypomina solowe dokonania Bruce’a Dickinson’a, a za mało jest w klasycznego Maiden mam wrażenie, że jest to pozycja całkiem udana. Cóż wysnuwanie hipotezy, iż Bruce’a zdominował proces twórczy jest raczej śmieszne, gdyż po przeglądnięciu książeczki wyraźnie widać, że zespół chyba najbardziej zespołowo w swej historii zabrał się za pisanie materiału. Mam wrażenie, że okładka CD dobrze oddaje duch albumu. Jak zwykle widać Eddie’go, ale jakoś mam wrażenie, że technika w jakiej wykonano obrazek nie oddaje w pełni ducha tej poczciwej potworzyny. Tak samo jest z "Dance Of Death". Niby wszystko jest OK, ale jednak czegoś brak.
Lista utworóó
1. Wildest Dreams
2. Rainmaker
3. No More Lies
4. Montségur
5. Dance Of Death
6. Gates Of Tomorrow
7. New Frontier
8. Paschendale
9. Face In The Sand
10. Age Of Innocence
11. Journeyman
Ocena: 7/10
