ACÉDIA – FRACTURE
(20 marca 2023, napisał: Robert Serpent)

Nie znam zespołu, nie słyszałem do tej pory muzyki, ani nie słyszałem o samej kapeli. Wiadomo jakie pozycje Les Acteurs de l’Ombre Productions posiada w swoim katalogu wydawniczym, a jeśli jeszcze ktoś nie wie, to podpowiem, że zawsze są to płyty z gatunku „trudniejszych”, że tak to ujmę najprościej.
Kanadyjczycy nie są nowicjuszami, troszkę czasu już tułają się po scenie, a „Fracture” to ich trzeci album. Co do samej zawartości płyty, nie ma mowy o żadnej niespodziance czy zaskoczeniu. Acédia nie jest „białym krukiem” w katalogu Francuzów, ale „Fracture” w porównaniu do poprzednich albumów jakie miałem okazję recenzować, a które wzięła pod swoje skrzydła Les Acteurs de l’Ombre Productions, wypada sporo poniżej średniej.
Jak wspomniałem nieco wcześniej, profil wydawniczy francuskiej wytwórni jest mi dobrze znany, wszak często zdarza się, że trafiają do mnie wydawnictwa sygnowane logiem tejże „stajni”. Powiem więcej, najczęściej te pozycje do mnie przemawiają, niestety w przypadku kanadyjskiego tworu poległem. Album mnie zmęczył, zniechęcił i wkurwił. Acédia gra w taki sposób, że podnosi mi ciśnienie lepiej niż mocna kawa, której jestem fanatykiem. Próbowałem doszukać się czegoś na czym mógłbym się „zaczepić”, ale za cholerę mi takie granie nie podchodzi. Na pewno większość (lub chociaż część) słuchaczy kojarzy urządzenie zwane metronomem. Jeśli ktoś nie wie o czym mowa, to pozwolę sobie na mały cytacik: „metronom to przyrząd, który wytwarza stały puls, aby pomóc muzykom grać w stałym tempie”. Dlaczego o tym wspominam? Otóż Kanadyjczycy chyba upierdolili sobie za cel maksymalne doprowadzenie do szału słuchacza. W moim wypadku cel został osiągnięty. Każdy utwór jest przesiąknięty, a wręcz ociekający od gęstych wwiercających się w mózg, irytujących melodii, granych w taki sposób, że kojarzy mi się to z wybijanym rytmem przez metronom właśnie. Jest tego mnóstwo, o wiele za dużo, do tego dochodzą jednostajne i męczące partie wokalne, wykrzyczane w sposób jakiego nie znoszę w black metalu, czyli jak to mają w zwyczaju klienci z kręgów (tfu!) depresyjnego black metalu. Jeszcze dochodzi aspekt przeciągania utworów, co ma ewidentnie miejsce w „Mont obscur”. Szczerze powiedziawszy, po tym utworze (a to jest dopiero drugi z sześciu na „Fracture”) miałem serdecznie dość męki. Na szczęście jest to jedyny taki drażniący tasiemiec na albumie, co nie zmienia odbioru całości.
Przez 40 minut obcowania z „Fracture” przechodziłem konkretne tortury jakie zaserwowali Kanadyjczycy. Owszem, muzyka nie jest prosta, albowiem panowie próbują mieszać w swoich kompozycjach, ale jest to najzwyczajniej w świecie zrobione w sposób niesmaczny i odrzucający. Jedynie krótkie fragmenty zamykającego album „Brûlure du temps”, kiedy muzyka się nieco wycisza i uspokaja pokazują, że jest potencjał w Kanadyjczykach, niestety całość jest storpedowana przez zbyt uporczywe użycie melodii połączone z desperacko depresyjną manierą wokalną gardłowego.
Na plus teksty w języku francuskim i przyjemna praca basu. Niestety to o wiele za mało. Szału idzie dostać od tych „punktujących” wysuniętych do przodu melodii. Polecić „Fracture” nie mogę. Ja zapominam i na pewno nie wrócę. Zawiodłem się bardzo!
Wyd. Les Acteurs de l’Ombre Productions, 2022
Lista utworów:
1. La fosse
2. Mont obscur
3. Fracture
4. L’art de pourrir
5. L’inconnu
6. Brûlure du temps
Ocena: -4/10
