Angrrsth – Donikąd
(7 lipca 2021, napisał: Prezes)

Zaledwie kilka tygodni temu Robert rozpływał się na naszych łamach nad ostatnim materiałem Occultum, a dziś ja muszę srogo posłodzić innej toruńskiej załodze – Angrrsth. Nie wiem co takiego specjalnego jest w tym mieście, ale fakty są takie, że dzieją się tam dziwne rzeczy… To, że bezdomni rozdają mieszkańcom samochody to jeszcze ok, ale żeby dwie tak dobre płyty powstały w tak krótkim czasie w jednym miejscu? To już przesada!
Zacznę może od tego, że słucham tego materiału już drugi miesiąc, licząc po cichu, że może mi się znudzi, albo znajdę w nim jakieś słabsze momenty, żeby móc z czystym sumieniem się do czegoś przyjebać. (Nie)stety nic takiego nie nastąpiło, a ja z każdym kolejnym przesłuchaniem daję się wciągnąć coraz głębiej i głębiej. Dziś już z całą pewnością mogę powiedzieć, że Angrrsth, pomimo iż ma na swoim koncie tylko dwa, trwające łącznie niecałą godzinę wydawnictwa, to jednak może pochwalić się czymś co można spokojnie nazwać ich własnym stylem. Oczywiście nie ma tu co ściemniać, że chłopaki odkrywają jakieś nowe lądy i tworzą nowe odłamy muzyki ekstremalnej, co to to nie! Oni jednak wybierają z różnych odmian muzyki metalowej elementy, które w danym momencie są im potrzebne, i na tym szkielecie tworzą coś, co mocno opiera się na klasyce, ale jednocześnie jest zajebiście świeże. Szczerze mówiąc ja nie odważyłbym się jednoznacznie zaszufladkować ich jako zespołu stricte black czy death metalowego. W tych kilku utworach znajdziemy motywy bardzo charakterystyczne dla obu tych stylów, jednak generalnie mam wrażenie, że muzyka Angrrsth jest jakby ponad tymi podziałami. Znajdziemy tu zarówno bardzo szybkie, wściekłe i kipiące jadem momenty, jak i motywy wolniejsze, pełne patosu albo nawet spokojniejsze, niemal melancholijne. Chwilami jest bardzo brutalnie, innym razem znowu prawie melodyjnie, ale cały czas partie gitar poskładane są w taki sposób, że po prostu nie można ich nie zapamiętać. Na swój sposób jest to granie bardzo chwytliwe, choć oczywiście nie mówimy tu o taniej przebojowości słodkich melodyjek, tylko o świetnym riffowaniu, które bardzo szybko zostaje w głowie. Zresztą spora w tym zasługa nie tylko gitar, lecz także świetnych wokali. Mamy tu bowiem istny popis możliwości gościa, który ukrywa się pod pseudonimem Hermann. Skrzeczy, ryczy, wyje, zawodzi, a chwilami nawet stara się być zrozumiały. To, że potrafi on wydobywać z siebie dźwięki na przynajmniej kilka sposobów to jedno… Jednak druga rzecz to po prostu genialne zaaranżowanie tych wokali, które wprost idealnie siadają w muzę. Szybkie partie poparte są rykami i skrzekami, a gdy za chwilę wszystko zwalnia i robi się bardziej patetycznie, to wokale od razu dopasowują się do klimatu. Gdy połączyć to jeszcze z ciekawymi, niebanalnymi tekstami to mamy już jazdę na całego. Wystarczy posłuchać adaptacji wiersza Bolesława Leśmiana w „Ciało me wklęte” albo usłyszeć jak Hermann szepcze „Lecę w ciemność / By wejść w nicość” – no ciary murowane praktycznie w każdym utworze!
Kolejnym atutem tego materiału jest bębnienie Simona. Jego partie to połączenie mocnego, siłowego niemal bicia z nienaganną techniką, czyli prostota i efektowne popisy w jednym. Jak pewnie niektórym wiadomo gość już w Angrrsth nie gra, ja jednak jestem pewny, że jego następca stanie na wysokości zadania… Tak czy inaczej bębny na tym albumie nie dość że napisane są bardzo dobrze, to jeszcze brzmią zajebiście – bardzo żywo, organicznie i selektywnie. Generalnie brzmienie całe jest bardzo masywne, potężne, ale też nie pozbawione pewnej przestrzeni.
Cóż, nasłodziłem się już tutaj sporo a nadal mam wrażenie, że jeszcze jest co chwalić… Pełno tu przeróżnych poukrywanych smaczków, które daje się wyłapać dopiero przy którymś już z kolei przesłuchaniu. Wystarczy wspomnieć chociażby delikatny chór gdzieś daleko w tyle w utworze „Niebyt zmyślony”… a może ja to sobie zmyśliłem? Sam już nie wiem…
Słowo należy się jeszcze świetnej oprawie graficznej przygotowanej przez Igora z Dagorath. Jak wiadomo, jest on coraz bardziej eksploatowanym artystą na naszej scenie, lecz widać, że rozwija się on praktycznie z każdym kolejnym dziełem, więc myślę że jeszcze sporo jego zajebistych prac na albumach metalowych zobaczymy. Oczywiście ma on swój charakterystyczny styl, dość łatwo można wyłapać podobieństwa między front coverem „Donikąd” a na przykład ostatnią okładką Rites Of Daath, mnie jednak ten jego styl bardzo odpowiada.
Uff, dawno się już tak nie rozpisałem. Oczywiście nie musicie mi wierzyć, przecież w przypadku tego zespołu nie jestem chyba do końca obiektywny… Właśnie dlatego polecam wam samemu sprawdzić ten album i przekonać się na własne uszy czy mam rację. No bo w końcu… „czego tu się bać?”
Wyd. Godz Ov War Productions, 2021
Lista utworów:
1. Ciało me wyklęte
2. Niebiański pogrzeb
3. Niech się zaprze samego siebie
4. A czego tu się bać?
5. Pierwszy jest strach
6. Niebyt zmyślony
7. Ostatni akt
Ocena: 9/10
