OCCULTUM – APOKATASTASIS
(14 czerwca 2021, napisał: Robert Serpent)

Weź tu nie kochaj polskiej sceny podziemnej. Na samą myśl, że torunianie nagrywają trzeci album zacząłem się ślinić, pocić, jednym słowem mój organizm zaczął sie szykować. Nie będę kłamał, udawał zaskoczonego, nie będę też sztucznie budował atmosfery. To, że „Apokatastasis” będzie pierdolnięciem między oczy było tak oczywiste jak osiedlowe weekendowe kłótnie z odgłosem tłuczonego szkła w tle czy ubijanie kolejnego niedzielnego schabowego dwa piętra wyżej.
Ostatnie wydawnictwo, na którym Occultum zaznaczył swoją obecność to kapitalny split „Under the White Flame”, który również miałem przyjemność recenzować. Niespełna dwa lata później, z cięknącą śliną (dosłownie) otwierałem paczuszkę i wkładałem krążek do odtwarzacza.
Czy ma sens pisanie o tym, że Occultum dojrzał? Nie! Jest to absurdalne, ponieważ Occultum pracuje na swoją pozycję od lat, a każde kolejne wydawnictwo gruntowało coraz wyższe miejsce w szeregu toruńskiej hordy.
Trzeci album to siedem utworów (wliczając mroczny wstęp) muzyki przemyślanej, brutalnej, muzyki doskonałej. Jeśli jakimś cudem ktoś jeszcze nie miał do czynienia z toruńskimi diabłami to niech nie spodziewa się napierdalanki od początku do końca. To zbyt proste, a Occultum od pierwszych sekund trwania „Apokatastasis” buduje klimat i czarcią atmosferę rozwijając swoje utwory w zaplanowany sposób. Słuchacz otrzymuje nieco chwytliwych i melodyjnych riffów, które niczym larwy przeobrażają się w diabelskie pociski. Jeżeli jakiś gagatek zacznie zagryzać zęby na brzmienie słowa „chwytliwe” to radzę od razu stanąć kilka metrów przed ścianą, rozpędzić się i zapierdolić czołem w tę ścianę. „Apokatastasis” to album na wskroś szatański, tyle, że muzycy zamiast ślepego napierdalania, po raz kolejny zresztą, stawiają na zróżnicowane tempa i mroczną atmosferę. Co ciekawe, wszystko to jest tak nasączone piekłem, że ma się wrażenie bycia karanym przez chłoszczące riffy. Muzyka Occultum ma w sobie coś z hipnozy, albowiem od czasu do czasu rozbudza umysł za pomocą wolniejszych fragmentów („Revival” lub zamykający album „Prophecy”, w którym pojawiają się czyste wokale). Innym razem jesteśmy karmieni atakiem obłąkanych i wwiercających się w mózg melodii („Prayer” lub absolutnie genialny wspomniany nie po raz ostatni „Prophecy”), by za chwilę rozjebać czachę siarczystym black metalem jak chociażby w „Prayer” czy też „Apeiron”, nie wspominając o wymienionym już dwukrotnie i oczywiście nie przypadkowo „Prophecy” (jak dla mnie utwór idealny jako zwieńczenie dzieła, szkoda tylko, że kończy się niespodziewanie i zapada po nim głucha cisza zwiastująca koniec misterium).
W przypadku „Apokatastasis” nie boję się używać wielkich i odważnych stwierdzeń i pokuszę się o nazwanie ostatniego „dziecka” torunian dziełem kompletnym i doskonałym. Occultum przypierdolił takim albumem, że wyrywa słuchacza z kapci. Nie ukrywam, że ciężko mi przestać słuchać „Apokatastasis” i jestem cholernie dumny z faktu, że polskie hordy ciągle trzymają najwyższy poziom i zostawiają daleko za sobą zagraniczną konkurencję. Jak dla mnie „Apokatastasis” to murowany kandydat do tytułu „płyta roku”. Occultum zaatakował potężnie, Occultum zaatakował celnie i zrobił to w taki sposób, że nie pozostaje nic innego jak niziutko się ukłonić i oddać należne honory. Hail Occultum!
Wyd. Old Temple, 2021
Lista utworów:
1. Introduction
2. Revelation
3. Prayer
4. Revival
5. Apeiron
6. Transmutation
7. Prophecy
Ocena: 10/10
