Sarmat – RS-28
(1 czerwca 2021, napisał: Pudel)

Sarmat to świeża nazwa na krajowej scenie, jednak trójka muzyków tworząca ten zespół z niejednego pieca chleb jadła – panowie maja na swoim koncie wystepy w tkaich załogach jak Calm Hatchery, Mortis Deiczy Puki Mahlu. No a wykonujący tu (nie będący członkiem zespołu) partie bębnów Krzysztof Klingbein to grał już w 1/3 zespołów w Polsce, nie wyłączając koncertów z Vader. Debiutancki album formacji to dokładnie 33 minuty i 33 sekundy death metalu, takiego z powiedzmy lekko blackowymi wkrętami. Bębny jadą wściekłym napierdzielaniem od początku do końca, wokalista growluje jak trzeba (swoją droga barwa głosu trochę kojarzy się z Peterem z Vadera, zaś niektóre patenty z… Nergalem), do tego odpowiednio rasowe riffy, a i sprawne solówki się trafiają. Jakbym miał to do czegoś porównać, to klimatem najbliżej tej muzyce do tych najbardziej deathowych wycieczek Behemoth, skąd już niedaleko do Nile, Lost Soul, tego typu rzeczy. Czyli wszystko cacy i super? No niestety, ale nie. Mimo ciągłych blastów nie jest to jakaś kosmicznie ciężka muza, ale jednocześnie album, pomimo dosyć rozsądnego czasu trwania trochę męczy. Kolejne utwory z prędkością huraganu przewalają się przez odtwarzacz, ale tworzy to wszystko jakąś taką masę, że naprawdę łatwo przeoczyć czy leci dalej numer powiedzmy czwarty, czy też już szósty. Nie pomaga strasznie płaska produkcja, fajnie chodzą bębny i wokal, ale wiosłom ewidentnie brakuje mocy. Epokowych riffów też tu raczej nie znajdziemy, jeśli coś zostaje w głowie, to raczej z powodu irytującej liczby powtórzeń nieszczególnie pasjonującej melodyjki. Nie znaczy to wszystko oczywiście, że to jakiś kompletny niewypał, myślę, że niejeden fan takiego dosyć sterylnego death metalu sprzed piętnastu lat będzie zachwycony tym albumem. Ja liczyłem na trochę więcej, bo jak już wspomniałem na wstępie, muzycy tworzący ten band z choinki się nie urwali. Tymczasem zamiast konkretnego ochłapu metalowego mięcha dostaliśmy raczej coś na kształt szkicownika z owszem niezłymi momentami patentami, ale całościowo niekoniecznie porywającego. Wszystko niby jest na miejscu, po prostu trochę brakuje „mocy”. Mam wrażenie, że zespół z tym materiałem stoi trochę na rozdrożu – jest niby agresja i death metal jak trzeba, są tez jakieś zalążki kombinowania, klimatu (całkiem dobre klawiszowe tła). Tylko chyba dobrze by się zdecydować na któryś z tych dwóch kierunków, bo o „złoty środek” tu będzie ciężko. Czy warto ten album sprawdzić? Myślę, że tak. Na pewno jest to solidna, dobrze zagrana rzecz. Czy liczyłem na więcej? Zdecydowanie tak. No ale jest jak jest i cóż zrobić? Na pewno nie jest źle. Po prostu niezła płyta i tyle.
Wyd. własne zespołu, 2021
Lista utworów:
1. Coldgrinder
2. Evilution
3. The Shining of Oneiros
4. RS-28
5. Seeds of Uncertainty
6. You Don’t Live in My War
7. Blackout (Scenario for Tomorrow) Part I
8. Blackout (Scenario for Tomorrow) Part II
Ocena: 6/10
https://www.facebook.com/sarmat7v7
