Mortis Dei – My Lovely Enemy
(14 lipca 2006, napisał: Metanol)
Mógłbym napisać, że Mortis Dei nagrali nową płytę i to już by wystarczyło za recenzję. Zespół ten nie schodzi poniżej wysokiego poziomu, co więcej osiąga coraz wyższy. Po debiucie z 2003 roku bydgoszczanie nareszcie nagrali następcę prześwietnej "The Loveful Act Of Creation". Ich najnowsze wydawnictwo nosi nie mniej romantyczny, a chyba jeszcze bardziej enigmatyczny tytuł "My Lovely Enemy". Death metal jest idealną szufladą dla takiej muzyki – całkowicie klasyczna forma, bez innowacji ani silenia się na eksperymenty. Kto jednak liczy na prostacką łupaninę, srodze się zawiedzie. Mortis Dei wykonuje swoje rzemiosło z doskonałym wyczuciem technicznym – bez zbędnego popadania w zawijasy techniczne, gdzie muzyka mogłaby zatracić bezpośredniość i kopa. Granie death metalu od kilkunastu lat skutkuje świetnym instynktem kompozytorskim u Piotra Niemczewskiego, autora muzyki, który odpowiednio dawkuje brutalność i melodie (których na tej płycie nie jest wcale tak mało), a do tego nagrał genialne partie solowe oraz miniaturki gitarowe (utwory nr 1, 6, 9). "My Lovely Enemy" chłoszcze nie miłosiernie dupę, szkoda tylko, że bębny brzmią strasznie płasko i "hertzowo" – może warto za wzorem kilku kapel nagrać perkusję w innym studio, a resztę u braci Wiesławskich? Nie zmienia to faktu, iż udał się drugi długograj kapeli, czekam teraz na trzeci album, który jak to mawiają niektórzy stanowi o klasie zespołu.
Lista utworóó
1. Six years (instrumental)
2. To the memory of those gone
3. Human Madness
The Fall
5. My Lovely Enemy
6. Entropy (instrumental)
7. Deamons Are Weary
8. ninihilation
9. For that pain (instrumental)
Ocena: 8/10