DEATH COURIER – NECROTIC VERSES
(4 sierpnia 2020, napisał: Robert Serpent)

Zastanawiam się jak wiele osób pamięta ten grecki band. Początki Death Courier sięgają 1987 roku. Zespół w pierwszym okresie działalności spłodził kilka demówek i debiutancki krążek pt. „Demise” (wydany w 1992 roku) po czym na długie 16 lat zniknął z pola widzenia. W 2009 roku Bill postanowił przywrócić do życia ów twór muzyczny i jako jedyny członek z pierwszego składu dobrał sobie pozostałych kompanów i od 11 lat Death Courier z nieco mniejszą częstotliwością niż to było przed rozpadem co jakiś czas przypomina o swoim istnieniu.
Tyle tytułem wstępu, warto jeszcze dodać, że w chwili obecnej (w sumie od dobrych kilku lat) zespół tworzy wspomniany już wyżej główny bohater, a w sianiu rozpierdolu pomagaja mu dwaj członkowie death metalowego Vermingod.
Pisałem już, że podoba mi się polityka wydawnicza Transcending Obscurity Records, zdarzają się delikatne potknięcia, ale w zdecydowanej większości wydawnictwa sygnowane logiem TOR to istne pierdolnięcia w pysk. Znienacka i precyzyjnie. Tak też jest w przypadku Death Courier. Ta płyta to jest jebane tornado. Dziesięć utworów o czasie trwania nieco ponad pół godziny to wędrówka do pięknego świata jakim jest old school death metal. „Old school” i już widzę te szydercze spojrzenia. Sam nie przepadam za rzucaniem na lewo i na prawo tym hasłem, ale Grecy robią mi tak dobrze „Necrotic Verses”, że czuję się niemal jak za czasów kiedy odpalałem Malevolent Creation będąc młodym szczylem w latach 90-tych.
„Necrotic Verses” posiada taki poziom agresji, że przyznam szczerze, iż dawno już nie słyszałem takiego wkurwu. Od pierwszej do ostatniej sekundy jesteśmy okładani pędzącymi riffami (z małą przerwą na oddech w instrumentalnym „Interlude”). Zdarzają się chwilowe zwolnienia (początek „Pillars of Murk” lub zamykający album „Remnants”), ale to tylko i wyłącznie po to żeby przypierdolić ze zdwojoną siłą. Aż człowiek ma ochotę skakać po pokoju jak młoda kózka. Autentycznie, celowo nie piszę o stukaniu paluszkiem w blat czy rytmicznym tupaniu dolną kończyną. Ta muza dosłownie porywa i wybudza w człowieku nieco uśpione przez lata szaleństwo. Tylko ostrzegam i radzę skakać z umiarem, bo człowiek już nie jest zwinny jak kózka i można sobie zrobić krzywdę lub ropierdolić coś cennego w mieszkaniu ;)
Death Courier przypomina lub pokazuje (młodszym słuchaczom) jak grało się death metal w latach 90-tych. Dzięki takiej formie pokochałem ten gatunek i oddałem mu dużą część mojego życia i taki death metal sprawia mi najwięcej przyjemności. Death Courier swoim trzecim albumem wkracza na scenę wyrywając drzwi razem z futryną i to w taki sposób, że po jednym uderzeniu rozpadają się jak marna sklejka.
Ten album to absolutny mus dla posiwiałych i wyłysiałych fanów tegoż gatunku z lat 90-tych, jak i młodszych adeptów tej sztuki. Death metal to zawierucha, a nie matematyczne działania ;) Jeśli nie obce wam Malevolent Creation lub francuski Agressor to nie możecie olać tego krążka. Jedno słowo na koniec. Potęga!
Wyd. Transcending Obscurity Records, 2020
Lista utworów:
1. Necrotic Verses
2. Mourning Ecstasy
3. As Heaven Blends with Rot
4. When Death Fits to Skin
5. Interlude
6. Pillars of Murk
7. Morsimon Imar
8. Immune to Burial
9. Visceral Slice
10. Remnants
Ocena: +9/10
