Monolithe – Okta Khora
(23 kwietnia 2020, napisał: Pudel)
Najnowszy, już ósmy album Francuzów z Monolithe to prawdziwy przełom w ich karierze. Poprzednie płyty albo zawierały albo po jednym długaśnym numerze (płyty od I do IV), albo po trzy piętnastominutowe (V i VI), na poprzedni trafiło już siedem numerów, każdy trwający równo po siedem minut. Tymczasem tutaj mamy numerów osiem i… maja rożne czasy trwania! Wprawdzie każdorazowo jest to 8:08 lub 4:04, no ale zawsze… Dobra, żarty na bok. Grupa dawno temu zaczynała od – jak nietrudno się po czasie trwania ich pierwszych utworoalbumów domyślić – dosyć radykalnego doom metalu, by na kolejnych wydawnictwach kierować się w stronę bardziej przestrzennych, może nieco przystępniejszych, choć wciąż raczej ciężkich i wolnych dźwięków. No i najnowsze wydawnictwo to dalsza podróż po tej drodze. Klimatem nadal może się to kojarzyć ze środkowym (i późniejszym) My Dying Bride, nadal ciężko tu o pogodny nastrój i szybkie tempa (choć nieco żwawsze fragmenty się trafiają), ale zespół jeszcze bardziej poszedł w stronę „progresji”, może to nie do końca czysto muzycznie ten trop, ale przy odsłuchu cały czas siedziała mi w głowie nazwa Opeth, z czasów jak zaczynali się oddalać od metalu, zawodzące gitary z kolei mogą przywiać jakieś dalekie skojarzenia z – również „przejściową” – Anathemą. Całe szczęście żebyśmy z zachwytów nad tym artyzmem i progresją nie posnęli, jest też odpowiednia dawka ciężaru, nawet zaryzykowałbym twierdzenie, że Monolithe miesza te składniki (tj. ciężar i klimat) w proporcjach bliskich ideału. Wiemy wszyscy, że kombinując w ten sposób nietrudno o banał, śmieszność i polski gotyk przełomu wieków. Tutaj na szczęście nie ma obaw o taki rozwój sytuacji – ciężar jest ciężki i dołujący, pomysły i kompozycje robią wrażenie. Oczywiście, jest to w jakiś sposób trochę monotonna muzyka, bo i tempa i ramy gatunku wręcz tego wymagają, ale „Okta Khora” zdecydowanie ma większą szansę wciągnąć i wprowadzić w lekki trans, niż zwyczajnie zanudzić i uśpić. Niepokoić mogą, choć patrząc na kierunek, w którym zespół idzie dziwić nie powinny, pojawiające się miejscami czyste wokale. No nie wyszło to najlepiej, na szczęście nie ma tego dużo, ale no lepiej to chodzi, jak z głośników dobiega miarowe porykiwanie. To taka pierdółka, którą równoważą np. fajnie wplecione nawiązania do klasycznego prog rocka – po prostu trochę się boję, ze zespół skończy grając smętnego „atmosferycznego” rocka dla ludzi w swetrach. No ale to gdybanie, póki co jest dobrze, nawet momentami bardzo dobrze. Czy lepiej niż na poprzednim albumie („Nebula septem”, 2018)? Cięzko powiedziec, bo i tamte wydawnictwo trzymało wysoki poziom. Tak czy inaczej „Okta khora” to kawał naprawdę solidnego doomu, nie tylko dla smutasów.
Wyd. Les Acteurs de l’Ombre Productions, 2020
Lista utworów:
1. Okta Khora (Part 1)
2. Onset of the Eighth Cycle
3. Dissonant Occurence
4. Ignite the Heavens (Part 1)
5. Ignite the Heavens (Part 2)
6. The Great Debacle
7. Disrupted Firmament
8. Okta Khora (Part 2)
Ocena: 8/10