Unleashed na Metalmanii
(4 marca 2006, napisał: F.G. Superman)
Data wydarzenia: 4 marca 2006

Kiedyś mój kolega miał w pokoju kalendarz. Nad każdym miesiącem była inna okładka zespołu metalowego. Podczas kiedy logosy DEICIDE, czy ATROCITY można było rozszyfrować specjalnie się nie trudząc to UNLEASHED zabili mi klina z tymi kropelkami pozawieszanymi na literkach. Nie wiedziałem, co to za zespół dopóki nie zidentyfikowałem ich po okładce w sklepie muzycznym i nie stałem się szczęśliwym posiadaczem ich pierwszej płyty na pirackiej kasecie kupionej za 8 czy 9 tysięcy złotych! Gdy wychodziła ich druga płyta, za którą trzeba było zapłacić 15 razy więcej, stwierdziłem, że ich logo muszę umieścić sobie na plecach mojej kurtki. Takie to były czasy droga młodzieży, spytajcie starszych kolegów. A więc poświęciłem jeden wieczór żeby móc z dumą nosić napis Anliszt na grzbiecie. Potem, w 1994 roku było mi dane zobaczyć swoich idoli na żywca. Byłem w piekłowzięty! Rok później, po wydaniu znakomitego „Victory” również oglądałem ekipę Johnny’ego w Zabrzu. A potem dupa, nagrali jeszcze jeden album i się zmyli oddając się chyba polowaniu na łosie! Byłem zawiedziony. Cóż, takie życie. Minęło kilka lat, na głowie porobiły się zakola i zacząłem mojej narzeczonej mówić coś o potomku, a UNLEASHED powraca na scenę! Znakomity „Hell’s unleashed” sprawił, że włosy stały się jakby gęstsze, a moja Kochana AGNIESZKA ucieszyła się, że sprawa potomka została odłożona na późniejszy termin. Król powrócił, ale czemu nie zawitał do Polski? Po ostatniej płycie zacząłem się już martwić. Miałem co prawda okazję pojechać na koncert do Czech, ale z racji moich obowiązków zawodowych nie mogłem. Jedyne co mi pozostało to czekać. I wreszcie po 12 latach są! Tutaj trzeba przypomnieć, że, jak to nazwał V-Jerry, mieliśmy niezłego nerwa z ich przyjazdem, bo bębniarz wylądował w szpitalu i UNLEASHED musieli szukać zastępcy. Ale udało się. Wydałem prawie 120 zeta żeby zobaczyć moich bogów ponownie! Ustawiłem się z Miłością mojego życia pod barierką i przypomniałem sobie jak to było kilkanaście lat temu. Najpierw „Winterland”, który przypomniał, że idzie nowe, ale z tym starym feelingiem. Głowa chodziła mi jakbym miał kilkanaście lat. Potem poszły kolejne przeboje: „Into glory ride”, „The longships are coming”, „To Asgaard we fly”, „Victims of war”, “Don’t want to be born”, „Death metal victory” przy którym wszyscy zdzierali gardła kiedy Johnny krzyczał „…my warriors scream for me…”. Mnie osobiście koncert wydawał się za krótki, ale takie są prawidła festiwalu. Brakowało mi „The immortals”, czy „The defender” oraz wielu innych hitów, którymi UNLEASHED zdołałby zapełnić dużo dłuższy gig. Na koniec zapytani, co chcemy usłyszeć „Neverending hate” czy „Before the creation of time” sala zgodnie wybrała kawałek z pierwszego albumu. Na koniec Johnny zapewnił, że wrócą wkrótce. Obym wtedy miał czym jeszcze pod sceną machać i żeby mi mama popilnowała dziecko kiedy wyjadę na ich koncert… Ja chcę jeszcze, DEATH METAL VICTORY!!!
