ARCHITECT OF DISEASE – THE EERIE GLOW OF DARKNESS

(26 marca 2019, napisał: Robert Serpent)


ARCHITECT OF DISEASE – THE EERIE GLOW OF DARKNESS

Patrząc na datę z jaką ukazał się drugi album Architect of Disease nie można powiedzieć, że jest to świeży materiał. Dwójka AOD ukazała się w 2017 roku, a nagrania i miksy miały miejsce odpowiednio w 2014 i 2015 roku. Zatem jak widać po datach album troszkę już sobie liczy, ale być może są osoby, którym umknął fakt, że Architect of Disease puścił w świat drugiego długograja.
O przeszłości nie będę się rozpisywał, patrzmy w przód, a przeszłość (w tym przypadku) szanujmy, ale zostawmy ją w tyle. Tym bardziej, że na naszych łamach jakiś czas temu ukazała się recenzja „debiutu” pt. „Open the Hearts”. Jak wiadomo (albo i nie) Architect of Disease to kontynuacja drogi jaką kroczył Iugulatus (który po zmianie nazwy przemianował się właśnie na AOD). I to tyle w dużym skrócie o przeszłości. Zajmijmy się zatem teraźniejszością.
AOD kroczy swoją ścieżką i jest to fakt absolutnie niepodważalny. Przed zabraniem się za „The Eerie Glow of Darkness” miałem w planach przyjrzenie się innemu materiałowi z zachodniej Europy. Po przesłuchaniu trzech kawałków stwierdziłem, że nie mam ochoty na odgrzewanie po raz któryś tego samego kotleta. A płyta za którą się zabrałem była takim właśnie kotletem, dodam, że wyjątkowo niesmacznym.
Do odtwarzacza powędrował zatem opisywany właśnie materiał. I tego właśnie mi trzeba było. Zamiast napierniczania na pałę tych samych motywów, otrzymujemy ponownie dzięki Architect  of Disease materiał wymagający i przykuwający uwagę, zmuszający do uważnego słuchania, a nie do bycia muzyką gdzieś tam sobie lecącą w tle.
Członkowie AOD i tym razem zabierają nas do swojego świata. Świata, w którym nie ma chodzenia na łatwiznę, świata, w którym nic nie jest proste i przewidywalne. Taka jest właśnie ta płyta. Sporo kombinowania i zmian klimatu. Nie dostaniemy tutaj ślepej nawalanki, tylko klimat budowany od pierwszej do ostatniej minuty trwania „The Eerie Glow of Darkness”. Tempa zróżnicowane, od w przeważającej ilości średnich, po szybkie, ale również wolne, klimatyczne. Od czasu do czasu kołysze nas dosyć hipnotyzująca praca sekcji rytmicznej z wybijającym się do przodu basem i (tutaj uwaga!) genialne partie wokalne nagrane przez Martinousa (znanego wcześniej z udzielania się w Deep Desolation). Odgłosy jakie wydobywa z siebie Martinous są przerażające, zdumiewające, niekiedy budujące nastrój i cholernie agresywne, rzekłbym mało ludzkie. Czasami przypominają dokonania Maniaca z najlepszych czasów.
Osiem utworów, które znalazły się na „The Eerie Glow of Darkness” to nie jest black metal skierowany do każdego. Powiedzmy sobie jasno, dwójka AOD to materiał dla fanów, którzy lubią nieco inne spojrzenie na black metal. Oczywiście jest tutaj sporo podobieństw do zespołów norweskich, ale Architect of Disease nie kroczy prostą ścieżką. Często mamy wędrówki zbaczające ze ścieżki głównej, podczas gdy inni pędzą na wprost do celu, muzycy AOD szukają innej drogi, zbaczają raz w lewo, raz w prawo. Niekiedy zdarza się błądzenie. Czasem aż za bardzo chyba panowie próbują komplikować swoją muzykę. W okolicach trwania szóstego na płycie „Everlasting Torment” odniosłem wrażenie, że odrobinkę (kładę nacisk na to słowo) zespół zapętla się w tych swoich wędrówkach. Na szczęście nie mamy do czynienia z zagubieniem całkowitym, a jedynie z chwilowym zbłądzeniem. Takie jest moje odczucie.
Generalnie „The Eerie Glow of Darkness” to płyta wymagająca, to płyta, której trzeba i należy poświęcić trochę czasu, to nie jest zdecydowanie płyta na jeden raz. Jest czego słuchać i jest na czym skupiać uwagę. Poznanie jej wymaga czasu i to właśnie do słuchacza wymagającego jest ona skierowana.
Jak dla mnie kawał dobrej roboty i zaznaczam z pełną odpowiedzialnością, że Architect of Disease nie jest jednym z wielu. Zespół wyróżnia się na scenie i wie czego chce. Jako, że materiał już liczy sobie trochę czasu, mam nadzieję i czekam niecierpliwie na kolejne wydawnictwo sygnowane logiem Architect of Disease. Tym bardziej, że album kończy absolutnie genialny, mój ulubiony „Chant of Lord” (z kapitalnymi zmianami klimatu i zróżnicowanymi partiami wokalnymi). Aż dziw bierze, że tak różne odgłosy wydobywa z siebie jedna osoba.

Zdecydowanie kciuk idzie w górę, a zespół wykonał znaczący krok do przodu w swojej karierze.

 

Wyd. The End of Time Records, 2017

 

Lista utworów:

 

1. Death Call
2. W.W.E.
3. Cycle of Change
4. Eerie Glow
5. Illumination of Abyss
6. Everlasting Torment
7. Premature Death
8. Chant of Lord

 

Ocena: +8/10

 

https://www.facebook.com/Architect-Of-Disease-425689324215174/

divider

polecamy

Pincer Consortium – Geminus Schism Ironbound – Serpent’s Kiss Königreichssaal – Psalmen’o’delirium Meat Spreader – Mental Disease Transmitted by Radioactive Fear
divider

imprezy

Tankard, Defiance i Accu§er w Jablunkovie – thrash metalowa uczta tuż przy polskiej granicy Forever Nu! Festival 2025 – hołd dla legend nu metalu w Krakowie Death Confession 1349 i ich goście w Krakowie Unholy Blood Fest IV – Toruń Furor Gallico w Krakowie Dom Zły w Krakowie – koncert w Klubie Gwarek EXEGI MONUMENTUM tour HOSTIA mini trasa koncertowa koncerty Mercurius Wizjonerzy z Blood Incantation wystąpią w Warszawie i Krakowie! The Unholy Trinity Tour 2025
divider

patronujemy

Trzecia płyta ATERRA Narodowy spis zespołów – Artur Sobiela, Tomasz Sikora Premiera albumu „Szczodre Gody” Velesar NEAGHI – Whispers of Wings Taranis „Obscurity” ROCK N’SFERA 5 ATERRA – AV CULTIST ‚Chants of Sublimation’ Trichomes – Omnipresent Creation
divider

współpracujemy

Deformeathing Prod. Sklep Stronghold VooDoo Club MORBID CHAPEL RECORDS Wydawnictwo Muzyczne Pscho SelfMadeGod Godz Ov War
divider

koncerty