Masaher – I
(16 marca 2019, napisał: Pudel)
Masaher to działająca z przerwami od 2012 roku kapela z Myślenic. Zespół sam na swoim fejsiku pisze: „Tworzymy rasowe metalowe brzmienia, łączymy różne style tego gatunku oraz pokrewne”. Takie stwierdzenie może oznaczać na dobra sprawę cokolwiek, lata obcowania z cięższym graniem sprawiają, że jak widzę taki tekst, to zapala mi się lampka ostrzegawcza. No ale też nie raz mile się rozczarowałem. Niestety, tym razem nie. Zespół cierpi na częsty u raczej młodych stażem jak i wiekiem muzyków kapel – panowie chyba po prostu nie wiedzą co chcą grać. Oczywiście, nie jest tez dobrze zamykać się w jednej tylko stylistyce i tak dalej, warto jednak pomyśleć nad jakimś własnym brzmieniem, stylem. Tutaj mamy wszystko i nic. Niezłe nieraz, thrashujące riffy łączą się z grającą zupełnie bezbarwnie, na modłę „mocnego rocka” sekcją i porykującym(ale znowuż – ni to growl, ni to scream, ni to śpiew…) wokalem i niewiele z tego wszystkiego wynika. Momentami przybiera to wręcz groteskowe rozmiary, jak w jednym z numerów, gdzie na tle w zasadzie heavy metalowej muzyki wokalista usiłuje robić coś na kształt grindowej świni. Do tego bas coś niby w tle kombinuje, ale razem to nie tworzy dosłownie niczego. W „Wojnie” z nieźle zapowiadającego się thrashyku w średnim tempie zespół niezdarnie zrywa się do galopu, tylko po to, by po chwili wrócić do spokojniejszego grania z solówką, która ogólnie jest naprawdę niezła, ale pasuje tu jak pięść do nosa. „Taniec dusz” to ogniskowa balladka z deklamowanym wokalem… ja naprawdę nie lubię się wyżywać, bo czuć, że się pan artysta wczuł, więc ograniczę się do stwierdzenia, że wyszło to karykaturalnie. Podobnie „fantastyczne” jest bohaterskie guitar solo w tym numerze. W „Dark side” zespół usiłuje chyba jeszcze mocniej namieszać, no i trzeba przyznać, że zajeżdżający trochę dark metalem a’la „progresywny” Root początek wypada chyba najlepiej z całej płyty – myślę, że jakby zespół poszedł w takim kierunku to będą z nich ludzie. Przede wszystkim naprawdę dobrze w tym kawałku wypada wokalista – w wielu fragmentach płyty najsłabsze ogniwo kapeli. Bo już „Sensofobia snu”(Borze szumiący…) to powrót do stałego poziomu płyty, czyli spokojny wstęp, przejście z dupy w skoczne mocne rockowe granie z pazurem i deklamowany idealnie pod gitarkę wokal. Prawdziwą katastrofę zespół zostawił na koniec. Zapewne nie chcecie wiedzieć jak brzmi polskie bieda-ska z growlowanym wokalem, jeśli jednak byście chcieli takie coś usłyszeć to serdecznie polecam numer „Mój świat”. Panowie! Darujcie sobie balladki i „mocny rock/metal” rodem z przeglądu studenckich kapel i pójdźcie w stronę Diabła, to będzie dobrze. Bo potencjał jest, ciężko jednak płytę „I”(mimo dosyć dobrego brzmienia) nazwać inaczej jak falstartem. Wbrew pozorom nie lubię pisać negatywnych recenzji, ale tej płyty zwyczajnie nie da się traktować serio. Cóż, pierwsze koty za płoty, plus taki, że może być już tylko lepiej.
Wyd. własne zespołu, 2019
Lista utworów:
1. Ślad
2. Stupido
3. Szept
4. wojna
5. Taniec Dusz
6. Dark Side
7. Sensofobia snu
8. Mój świat
Ocena: 3/10