BLACK MASS – WARLUST
(11 marca 2019, napisał: Robert Serpent)

Po serii płyt, delikatnie mówiąc, dalekich od doskonałości, niczym tureckie filmy akcji z lat 80-tych z minionego wieku, potrzebowałem jakiegoś materiału, który niczym za dotknięciem magicznej różdżki wymazałby z mojej pamięci muzę, która ostatnio zatruła nieco moje życie.
I oto jest!!! Amerykański Black Mass nie należy do dinozaurów metalu (że tak to ujmę). Chłopaki istnieją od 2012 roku i jak do tej pory mają na koncie kilka wydawnictw (wliczając w to materiały demo, jedną EP i debiutancki długograj z 2015 roku zatytułowany „Ancient Scriptures”). „Warlust” to zatem drugi duży album Black Mass i zarazem debiut w specjalizującej się w thrash/speed/heavy metalu Iron Shield Records.
Jak wspomniałem nieco wcześniej członkowie Black Mass nie są żyjącymi dinozaurami metalu, ale muzyka którą się parają to czysty i rasowy hołd oddany największym zespołom thrash/heavy/death metalowym z przełomu lat 80-tych i 90-tych ubiegłego stulecia. Co istotne, płyta nie brzmi jakby była nagrywana w latach obecnych, słuchając jej i machając baniakiem i zupełnie nieświadomie tupiąc raz lewą, a raz prawą nogą ma się wrażenie jakby słuchało się albumu bandu sprzed 30 lat.
Nie jest to absolutnie zarzut z mojej strony, wręcz przeciwnie! Muza z pogranicza thrash/death metalu (ze wskazaniem na ten pierwszy gatunek) na wysokich obrotach, bardzo wysokich lotów. Tnące niczym brzytwa i przeszywające powietrze raz po raz riffy, okraszone ciekawymi solówkami gitarowymi i niesamowitym wokalem! Za partie wokalne należą się szczególne słowa pochwały i uznania. Dawno nie słyszałem tak dobrego wokalu w tego typu muzyce. Odpowiedzialny za nie, jak również za partie gitary, Brendan O’hare dokonał rzeczy niebywałej. Śmiem twierdzić, że to najlepsze wokale jakie słyszałem w tego typu muzie od lat! Gdyby ten album ukazał się jakieś 30 lat temu to mógłby być absolutnym klasykiem gatunku. Partie wokali i gitar… Dwa słowa z mojej strony. Mistrzostwo świata!
Myślę, że więcej o muzyce tria kryjącego się pod nazwą Black Mass nie ma sensu się rozpisywać, bo chyba jest już wszystko jasne. Jeśli komuś nie są obce (a mogą być?) takie tuzy jak Possessed, Venom, wczesny Slayer, Razor, a wszystko to przyprawione sosem w postaci Motörhead powinien zdecydowanie zainteresować się „Warlust”. Ja jestem kupiony i aż serce się raduje słysząc takie perełki na dzisiejszej scenie. Black Mass ma nowego fana i wielbiciela od kilku dni w mojej skromnej osobie. I mam głęboko w tyle, że ktoś będzie majaczył, że to już było, że nie ma tutaj ani odrobinki oryginalności… Jest za to muza posiadająca duszę i kupa serducha włożona w te dziesięć utworów (wliczam w nie również dwa intra).
Kurwa! Nie mogę po prostu przestać słuchać tego albumu i zachęcam do zapoznania się z „Warlust” czcicielom metalu starej szkoły. A młodszym, którzy może zainteresowali się taką muzą poprzez nową falę tego typu kapel zalecam wręcz zapoznanie się z „Warlust”. To jest płyta zawierająca wszystko co było najlepsze w najlepszych dla metalu latach, które wspomina się z łezką w oku.
A na marginesie… Już intro rozpoczynające „Warlust” wywołało gęsią skórkę na moim ciele. Nic oryginalnego, oklepane i wałkowane, ale morda sama się uśmiechnęła na ten motyw. Jaki? Sprawdźcie sami :)
W sieci można obejrzeć klip do „Hellhounds” i pomachać baniakiem jak lata temu, wtedy kiedy część z nas miała jeszcze jakieś włosy na głowach. Jestem zbudowany tym materiałem i biję chyba rekord w puszczaniu w kółko jednego albumu.
Wyd. Iron Shield Records, 2019
Lista utworów:
1. Intro
2. Warlust
3. Programmable Life Forms
4. High Priest in Black
5. Graveyard Rock
6. Interlude
7. Hellhounds
8. Bible Stomp
9. Virgin Sacrifice
10. Fueled by Drugs
Ocena: +9/10
