Lunar Aurora – Weltengänger
(31 stycznia 2019, napisał: W.)

[Oddech Wymarłych Światów] odc. 0002
Cofniemy się trochę w czasie do 1996 roku, kiedy to Niemiecka LUNAR AURORA wydała swój debiutancki album. Zarówno horda jak i wytwórnia, która jako pierwsza wydała ten materiał nie istnieją. Gdy tylko zacząłem odświeżać sobie ten materiał, moim pierwszym pytaniem było: dlaczego dzisiaj Black Metalowe zespoły nie potrafią stworzyć czegoś tak świetnego? Czyż nie jest tak, gdy tylko w szereg instrumentów są zamieszane klawisze, to brzmi to wręcz nie do przebrnięcia? Jest tak słodkie i bezpłciowe, że jednocześnie równie mocno bezwartościowe? Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, drapieżny i surowy Black Metal nie potrafi pójść w parze z instrumentami klawiszowymi. Przynajmniej na takim poziomie, by poważny odbiorca muzyki nie musiał się wstydzić za poziom muzyki który otrzymał od danego twórcy. Oczywiście, istnieją chlubne wyjątki by wspomnieć chociażby wczesny Limbonic Art, debiut Emperor czy obecny Vargrav, jednakże większość robi spore gówno. Przynajmniej moim zdaniem. O tym i o podobnych dywagacjach poniżej, zapraszam.
W roku 1996, gdy ‚Weltengänger’ został wydany absolutnie masa zespołów czy to ze Skandynawii czy właśnie Niemiec, Holandii brnęła w takie oblicze Black Metalu. Jednym, co oczywiste, wychodziło to lepiej a o innych nie warto nawet pamiętać. Co by nie mówić o ewolucji jaką na przestrzeni wszystkich albumów przeszła LUNAR AURORA, to jednak każde ich wydawnictwo było wyjątkowe i rządziło się niezapomnianym klimatem. Patos, który wypływał z ich kompozycji, ale również swego rodzaju tajemniczość, były dalekie od pojawiającego się w konsekwencji słuchania muzyki drwiącego uśmieszku. Było w tym to coś, ta cholera atmosfera nocy, która nie została zatarta przez sporą ilość klawiszy, a wręcz odwrotnie. Według mnie, w muzyce Niemców to właśnie dzięki klawiszom ciemności nabierają mocy, a gęstość mgły wzbiera. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego ani skąd to się wzięło, ale dla mnie ich twórczość od zawsze nadawała się do chodzenia ciemnym lasem, tym bardziej mroźną zimą. Godnym uwagi jest jeszcze fakt, że materiał ten jest bardzo dynamiczny a większość jego trwania to perkusja dyktująca szybkość na wysokich obrotach. Wyłączając już kwestię prostych, prymitywnych riffów, poszczególne utwory są rozbudowane – nawet jeśli cechuje je pewna powtarzalność. Słucha się tego wybornie. Dopełnieniem czary uwielbienia dla połączenia Natury i Nocy są wokale – skrzeczące, zrobione wręcz wzorowo. Zarażające swym opętaniem, hipnotyzujące, mrożące chłodem.
Jeśli macie dostęp, czas i chęci a nie znacie ich twórczości (mało prawdopodobne) to szczerze polecam. Obecnie ten album jest dość drogi do nabycia, ale wiadomo – nie można mieć wszystkiego. Zatem wielkim złamaniem zasad nie będzie, gdy posłuchacie tego materiału choćby z pieprzonego youtube.
Wyd. Voices Productions, 1996
Lista utworów:
1.Grabgesänge
2.Rebirth of an Ancient Empire
3.Flammende Male
4.Into the Secrets of the Moon
5.Schwarze Rosen
6.Conqueror of the Ember Moon
Ocena: 10/10
