Aragon – Call Of The Beast
(15 lipca 2018, napisał: Robert Serpent)

Po sześciu latach od wydania debiutanckiego „Torn by the Devil” krakowski duet Daren i Slav powraca z drugim pełnowymiarowym albumem zatytułowanym „Call of the Beast”. Wydawcą jest Putrid Cult, a ja w dłoniach dzierżę jedną z 500 kopii tego materiału. Zaznaczyć trzeba, że sześć lat ciszy wyżej wymienionym panom nie upłynęło na zbijaniu bąków, ponieważ oprócz wydania kilku splitów, których częścią był Aragon i dwóch EP’ek, obaj panowie aktywnie działają również w innych projektach muzycznych.
Wczoraj będąc w Krakowie, załatwiając sprawy osobiste na każdym niemal kroku napotykałem miasto tętniące życiem, mnóstwo roześmianej młodzieży, wesołych turystów. Muzyka Aragon jest toatalnym przeciwieństwiem tego co zastałem. To tak jakbym z zatłoczonej ulicy, pełnej ludzi skręcił w zapomnianą część miasta i wszedł do najbrzydszej kamienicy, z powybijanymi szybami, sypiącym się dachem… Wchodzę i idę w dół… Zapalam świeczkę i oprócz smrodu rozkładających się ciał zgniłych zwierząt i napotkanych połamanych krzyży nie ma tutaj niczego. Jedynym światłem jest blask ognia… Tak właśnie widzę Aragon. Swoją drogą jak łatwo można przejść z jednego świata do drugiego.
Ci co znają Aragon wiedzą czego można się spodziewać, ci co nie mieli styczności z ich muzyką niech sobie zatem wyobrażą taką właśnie kamienicę, mrok, w którym kierując się ku dochodzącym dźwiękom, docierają do pomieszczenia, w którym dwie ciemne postacie grają swoją próbę. I właśnie tak brzmi Aragon na drugim albumie. Jest prosto, obskurnie, krzykliwie… Coś mi podpowiada, prymitywnie. Nie lubię tego słowa, ale tak właśnie brzmi Aragon na „Call of the Beast”.
Słucham płyty któryś raz pod rząd i mam problem z tym krążkiem. Bardzo mnie drażnią użyte w zbyt dużej ilości motywy, w których, takie odnoszę wrażenie, jacyś zwyrodnialcy z epoki PRL-u opowiadają o swoich morderstwach. Drugą rzeczą, która działa mi na nerwy są wokale. Strasznie krzykliwe, chaotyczne, jednym słowem wkurwiające. Niestety im częściej słucham „dwójki” Aragon, tym coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że panowie zrobili krok wstecz. Po całkiem udanym debiucie oczekiwałem ciosu, a dostałem nudnawą płytę z kilkoma fajnymi fragmentami takimi jak utwory „God (Anthem of the Beast)” czy chyba najlepszy „The Seperate One”. Ortodoksi pewnie będą szczęśliwi, ale szczerze powiedziawszy, jest sporo płyt w tym gatunku, które są lepsze. Nie jest mi obce takie granie, ale Aragon nie ma żadnych argumentów żebym do tej płyty wrócił. Z tęsknotą wspominam czasy nieodżałowanego i mojego ulubionego Holy Death, którego Daren był częścią. Został sentyment i płyty na półkach. Aragon nagrał album bardzo przeciętny, który zapewne zginie w tłumie. Niewiele dobrego można powiedzieć o tym materiale. Szkoda wielka, bo mam wrażenie, że Aragon troszkę zbłądził i sam zapędził się w ciemną uliczkę.
Jak ktoś lubi klimaty wczesnych produkcji norweskich czy materiały nagrywane w garażu, zapewne będzie usatysfakcjonowany słuchając „Call of the Beast”, bo jest to pozycja dla nielicznych maniaków, inni niech omijają to wydawnictwo, ponieważ nie wszyscy są w stanie zrozumieć takie płyty, tym bardziej w czasach wygłaskanych produkcji, siedzenia miesiącami w studio i poprawiania poprawek. Tutaj jest szczerze, diabelnie, szorstko i chropowato. Mnie to nie wzięło…
Wyd. Putrid Cult, 2018
Lista utworów:
1. Vomit
2. Satan’s War
3. Antichrist
4. God (Anthem of the Beast)
5. Souls Condemnation
6. The Seperate One
7. Goat (The Lust Murder)
8. Whore of Darkness
Ocena: 5/10
