PLANET HELL – MISSION ONE

(20 marca 2018, napisał: Przem "Possessed")


PLANET HELL – MISSION ONE

Czasem recenzje piszę od ręki, czasem zajmuje mi to dużo czasu, czasem zaś tego czasu mija zdecydowanie za dużo. Cóż mogę powiedzieć więcej… proza życia, na którą nie zawsze mam wpływ. Jedynym plusem tej sytuacji jest to, że mogę Wam przypomnieć o genialnym albumie z naszego rodzimego podwórka, kto nie zna, niech lepiej się zapozna, bo minął już rok od jego wydania. Pierwszym, co totalnie mnie zaskoczyło, gdy wziąłem to wydawnictwo do ręki, to … format A5 CD. Mimo dość ascetycznej okładki, w środku roi się wręcz od materiałów, a sam zespół… Nie są to goście z pierwszej łapanki, co słychać od pierwszych dźwięków „Mission One”, a jak się okazuje w większości to muzycy The No-Mads, chociaż inne znane nazwy również kryją się w przeszłości muzyków. A materiał, jaki zaprezentowali nam na swoim debiucie, to orgia dla uszu. Można pokusić się tu o porównania do Voivod, Nocturnusa, Antigamy jak i innych cięższych kapel, tylko po co? Wszak Planet Hell z nikogo nie zrzyna, a wręcz przeciwnie, chłopaki mają swój własny patent na granie świetnego metalu, w którym gęstość dźwięków w niczym nie przeszkadza stworzeniu muzyki pełnej przestrzeni, a nawet nieco progresywnej.

W „NothingMachine” (przypomina Wam coś ten tytuł?) Gęsto zagrany hipnotyczny riff szybko podpiera kanonada perkusji, wchodzi druga gitara intensyfikując ścianę dźwięku i nagle pojawia się ryk Przemka. Po chwili otrzymujemy już nieco schowany za ściana instrumentów wokal, czytelny, nieco chrapliwy. W krótkim refrenie muzyka zagęszcza się, w końcu pojawia się solówka, zagrana w średnim tempie, wspinająca się po skali, zaraz po jej zakończeniu wchodzi druga gitara z solówką, nieco bardziej chaotyczną, a praca perkusji staje się jeszcze gęstsza. Muzyka wraca do schematu zwrotka, refren. Nie ma chwili na wytchnienie, a utwór nagle się urywa by ustąpić miejsca „Invincible”. Ciekawa gra perkusji i kolejny pokręcony riff, chwila wytchnienia, ładne operowanie na talerzach i ciekawe patenty perkusisty podgrzewają atmosferę, muzyka przyspiesza jakby już nie była dość szybka, momentami pojawia się pogłos na wokalu. Jest w tej muzyce pierwotna dzikość, mimo że każdy element jest dopracowany pod każdym względem. Nagle muzyka nieco się minimalizuje, pojawia się ciekawy patent gitarowy i nagle z siłą taranu kolejne uderzenie. Solówki się mieszają, wygrywając wściekle brzmiące dźwięki, którym towarzyszą trudne zagrania bębnów. „Mask” to konkretny strzał w ryj od pierwszych dźwięków. Chwila na przejścia perkusyjne i statek kosmiczny leci ostro do przodu, by po chwili wejść na psychodeliczne tory z pokręconymi gitarami i wściekłą, a zarazem skomplikowaną perkusją. Wracamy już jednak do zwrotki, chwila wytchnienia i piękna praca basu wychodzi na pierwszy plan, muzyka sprawia, że nóżka sama goni. Pojawiają się solówki, bardziej melodyjne, lecz zdrowo zakręcone. Muzyka w ich trakcie przyspiesza powracając do zwrotki. „Eden” rozpoczynają nasilające się dźwięki uderzeń w bębny, wchodzi gitara z dość prostym riffem, nieco przypominającym Celtic Frost, przez te dźwięki ładnie przebija się bas, średnie tempo przyspiesza, lecz niezbyt dużo, gra perkusji nieco się intensyfikuje, chwila zawieszenia i powrót. Wokal świetnie odnajduje się w tej mieszance, momentami wychodząc na pierwszy plan. Ciekawie grający bas na tle perkusji uzupełniany jest pojedynczymi wejściami gitary. Utwór nie zapieprza jak samochód z przepaści, lecz ma niesamowity ciężar. Pojawiają się wręcz genialne motywy gitarowe na tle wspaniałej pracy basu i pokombinowanej pracy perkusji. Solówka jest melodyjna, zagrana w średnim tempie, by od połowy nieco przyspieszyć i znowu rozwlec się w pasażowe klimaty. W takich momentach muzyka Planet Hell totalnie zaskakuje zamkniętą w sobie magią, tą odrobiną progresji dającą całkiem inny wymiar ich muzyce. „Astronauts” rozpoczynają piękne dźwięki gitary. W tle pojawiają się kosmiczne sample, po chwili pojawia się też perkusja zdecydowanie bardziej minimalistyczna niż w poprzednich utworach i nagle jest. Ostre uderzenie, pokręcona solówka w tle. Trudne i mocne zagrania perkusyjne. Riff jest połamany, wgniata w fotel, a przez tą kakofonię co chwilę przebija się praca basu. Odnoszę wrażenie, że to najbardziej przekombinowany, a zarazem najciekawszy utwór na tej płycie. Pojawia się solówka, łamana melodia i ten rytm perkusji… Nagle pojawia się więcej melodii, bas też zaczyna inaczej grać, lecz to krótki moment, po którym dźwięki znowu intensyfikują się wiercąc dziurę w materii wszechświata. „Voyage XI” Od pierwszych dźwięków jest nastawiony na szybką podróż międzygwiezdą. Ostro tnący riff, szybka perkusja, z krótkimi przejściami, bardziej melodyjne refreny. Wolno odegrana solówka, która na początku składa się z kilku dźwięków, po której następuje przyspieszenie i coraz większa komplikacja kolejnych solówek. Stanowczy rytm perkusji jest dość specyficzny dla Planet Hell i tak się zastanawiam, czy słyszałem taki sposób gry w jakimś innym zespole, ale nic mi do głowy nie przychodzi. „Inquest” rozpoczyna psychodeliczny riff, powolna praca perki. Gitary wspaniale się uzupełniają, a dźwięki powoli intensyfikują. Pojawia się iście kosmiczna solówka wpleciona jakby pod skórę materii innych instrumentów. Wokal przetacza się po słuchaczu rytmicznie w takt średniego tempa muzyki. Całość niespodziewanie przyspiesza, Pojawia się świetny, melodyjny riff, kolejne solówki, tym razem szybko i chaotycznie zagrane. Rytm nadają pojedyncze uderzenia w talerz. Muzyka nieco zwalnia miażdżąc ciężarem kości. „ElectroDragon” Rozpoczyna gęsta kanonada perkusji i wściekły riff. Szybko pojawia się odhumanizowany wokal, muzyka zagęszcza się okresowo. Pojawia się szybka solówka, po której muzyka nieco zwalnia tempo na chwilę. Kolejna solówka jest już dużo bardziej melodyjna, podana w wolniejszym tempie. Muzyka przyspiesza do znanego nam już tempa. „Return From The Stars” rozpoczyna wyjątkowo melodyjny riff, do którego po kilku taktach dołącza reszta instrumentów. Nieco wolniej zagrana perkusja podaje łamany rytm zostawiając nieco miejsca na dźwięki basu. No i zaskoczenie. Riff się zmienia, muzyka staje się najbardziej melodyjna a zarazem mroczna ze wszystkich utworów na tej płycie. Dźwięki talerzy staja się coraz intensywniejsze niczym bombardowanie roju meteorytów. Muzyka milknie na chwilę, pojawiają się dźwięki samej gitary, tym razem dołącza do niej bas i w jednym uderzeniu reszta instrumentów. Co ciekawe perkusja operuje tu przede wszystkim na talerzach, co daje poczucie dużej lekkości. Po chwili następuje zmasowane uderzenie dźwięków w postaci ostrego riffu, ciężkiej pracy perkusji i na tym tle pojawia się wolno rozpoczynająca się solówka, która z upływem czasu przyspiesza do ponadgwiezdnej szybkości nic nie tracąc ze swojej melodyjności, a na końcu znowu zwalnia prezentując kilka pięknych dźwięków. Zmiany tempa są tu na porządku dziennym, praca instrumentów tchnie świeży oddech progresji w bardziej mięsiste części utworu. Na koniec pozostają nam już tylko pojedyncze dźwięki gitary, które milkną w oddali. Album zamyka cover zespołu Rush „Earthshine”. Riff jest doskonale rozpoznawalny, lecz cała reszta zdecydowanie podrasowana przez ekipę Planet Hell. Dodali oni utworowi ciężaru, ciekawszą aranżację. Co tu dużo mówić zrobili ten cover całkiem po swojemu i musze przyznać, że z niesamowitym polotem i lekkością.

Propozycja chłopaków jest o wiele bardziej złożona niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Po za skomplikowaną, lecz idealnie wchodzącą muzyką jest tu sporo nawiązań do literatury. Wystarczy spojrzeć na teksty, czy chociażby samą nazwę zespołu. Wielu z Was widziało już zespół na koncertach, nazwa obiła Wam się o uszy, muzyka zapewne również, więc chyba nie mam tu już nic do dodania. Może po za tym, że wciąż jestem pod wrażeniem oryginalności i ciekawych rozwiązań aranżacyjnych zawartych na „Mission One” Mam nadzieję, że na tym jednym albumie się nie skończy i już czekam na drugą misję Planet Hell.

 

Wyd. Thrashing Madness Productions 2016

 

Lista utworów:

 

  1. NothingMachine
  2. Invincible
  3. Mask
  4. Eden
  5. Astronauts
  6. Voyage XI
  7. Inquest
  8. ElectroDragon
  9. Return From The Stars
  10. Earthshine (Rush cover)

 

Ocena: +9/ 10

 

 

Planethell.net@gmail.com

 

 

divider

polecamy

Ironbound – Serpent’s Kiss Königreichssaal – Psalmen’o’delirium Meat Spreader – Mental Disease Transmitted by Radioactive Fear Three Eyes of the Void – The Atheist
divider

imprezy

Łysa Góra wystąpi w Krakowie – koncert promujący album „W Ogniu Świat” Festiwal Tribute to GlamRock Vibes Hard Crack Fest: Embrional, Perversity, Putrid Evil, Hegony SOKOŁOWSKI w Krakowie! Powrót zimowy: Blindead 23 i Obscure Sphinx razem w trasie Miserere Luminis, Givre i Halny w Krakowie koncerty Mercurius Dark Funeral na jedynym koncercie w Polsce! Wizjonerzy z Blood Incantation wystąpią w Warszawie i Krakowie! Furia, Gaahls Wyrd i Aluk Todolo na czterech koncertach w Polsce! Heavymetalowe legendy z Saxon ponownie zagrają w Polsce Maledictio Tour 2024 Discrusade tour The Unholy Trinity Tour 2025 17/11/2024 Kings Of Thrash & Dieth Europejska trasa ULCERATE z polskimi przystankami Legendy niemieckiego thrashu z Assassin zagrają dwukrotnie w Polsce! Sepultura po raz ostatni w Polsce!
divider

patronujemy

Trzecia płyta ATERRA Narodowy spis zespołów – Artur Sobiela, Tomasz Sikora Premiera albumu „Szczodre Gody” Velesar NEAGHI – Whispers of Wings Taranis „Obscurity” ROCK N’SFERA 5 ATERRA – AV CULTIST ‚Chants of Sublimation’ Trichomes – Omnipresent Creation
divider

współpracujemy

Deformeathing Prod. Sklep Stronghold VooDoo Club MORBID CHAPEL RECORDS Wydawnictwo Muzyczne Pscho SelfMadeGod Godz Ov War
divider

koncerty