Syringe #2
(1 września 2005, napisał: Prezes)

Nie ma co ściemniać. Drugi numer Syringe Zine to straszna bieda. Co poniektórzy odradzali mi kupno tego papirzaka ja jednak skusiłem się z czystej i niepohamowanej ciekawości. Wydałem te kilka złotych by przekonać się, że ci „co poniektórzy” mieli absolutną rację. Pisemko to niestety jest słabiutkie jak stara pielęgniarka po 10-dniowym strajku głodowym. Zacznę może od tego, co ma być zawsze esencja tego typu przedsięwzięć, czyli wywiadów. Hitem numeru miała być rozmowa ze Sceptic. Jak dla mnie jednak nie jest to żaden hit. Odpowiedzi Jacka Hiro są tak nudne jak pytania na które odpowiadał. Zupełnie podobnie jest z całą resztą wywiadów. Pytania nudne, szablonowe, rzadko kiedy dowiadujemy się czegoś ciekawego o przepytywanym zespole. A już szczytem są wstępy do tych wywiadów. Przy hasłach w stylu: „zawsze chciałem pogadać z zespołem x no i pogadałem” albo „fajnie że odpowiedział, bo mam kolejny wywiad” ja po prostu wysiadam. No nic, mówię sobie, może lepiej będzie w dalszej części. A dalej dość obszerna relacja z pierwszego Merciless i kilku innych koncertów, do tego jakieś 20 recenzji i… to już koniec. I to wszystko na 34 stronach A4. Pomijam już fakt, że gdyby choć trochę pościeśniać teksty i zaplanować wszystko z głową to liczba stron zmniejszyłaby się o połowę. Niby powinienem się cieszyć, że podziemie, że oldskul, że fajnie, że komuś się jeszcze chce… Tylko ja nie wiem czy mi się jeszcze chce… czytać coś takiego.
