Hellhaim – Slaves of apocalypse
(4 października 2017, napisał: Pudel)

Jak to mam w zwyczaju odpaliłem otrzymany krążek stołecznego Hellhaim bez czytania czegokolwiek o kapeli. No i po tajemniczo – klawiszowym intrze a także samym początku właściwego otwieracza spodziewałem się czegoś w klimacie kosmicznego death metalu (jak będziecie mieli okazję sprawdźcie sami – czyż gitarowe sprzężenia na początku „Decimatora” i pierwsze wejście bębnów nie przypominają „Lake of fire” nocturnusa?!). Tymczasem okazuje się, że zupełnie nie tędy droga, Hellhaim bowiem gra heavy metal. Polski heavy metal to dosyć ciężki, nieraz smutny, czasem śmieszny temat. W tym jednak przypadku nie ma mowy o żadnej lipie. Wręcz przeciwnie – pierwszy duży album Hellhaim to rzecz zajebiście wręcz dobra. Przede wszystkim muzykom udało się coś, co udaje się bardzo, ale to bardzo niewielu grupom. Mamy tu bowiem połączenie zupełnie klasycznego grania z potężnym brzmieniem, gęstszymi partiami, mocniejszym, czasem growlowanym wokalem. No i żre to wszystko wręcz idealnie – a przecież często takie dociążanie heavy metalu nie wychodzi na dobre, bo dostajemy coś w rodzaju pączka z kapusta kiszoną – czyli, że nie jest to ani brutalne, ani melodyjne, tylko nie wiadomo jakie. Na „Slaves of apocalypse” świetne riffy, solówki, melodyjne fragmenty idealnie uzupełniają się z pędzącą podwójną stopą, mocniejszym wokalem jak i halfordowymi niemal zaśpiewami (ogólnie duch „Painkillera”, „Ram it down” czy solowych albumów Halforda jest tu wyczuwalny). Może to wynika z tego, że zespół także personalnie łączy tradycję z nowoczesnością – obydwaj gitarzyści mogliby spokojnie być ojcami pozostałych muzyków… zresztą perkusista jest synem jednego z wiosłowych. Może i stąd kompozycje są dojrzałe, po prostu nie ma się do czego w nich przyczepić. Fajne jest to, że choć wiele tu momentów, które z czymś się kojarzą to jednak nie ma tu praktycznie chamskiego zżynania, raczej sensowne czerpanie z dokonań największych. No dobra – „Anneliese (The Exorcist)” już jednak bardzo, bardzo się kojarzy z twórczością pewnego Duńczyka ukrywającego się pod pseudonimem King Diamond. Jednak zupełnie to nie przeszkadza, bo po pierwsze jest to na tle płyty wyjątek w tym względzie, po drugie – sam numer jest świetny. Co równie ważne – album zarówno bez problemów „wchodzi” od razu, ale też chętnie się do niego wraca. Niby nic nadzwyczajnego, ale serio ciężko by mi było wskazać lepszą heavymetalowa produkcję z Polski z ostatnich lat. Bo owszem, wychodzą płyty dobre, bardzo solidne (jak choćby materiał dzielącego z Hellhaim wokalistę Divine Weep), to jednak tu jest po prostu to „coś” więcej. Nie znajduję tutaj niczego, co by mi się nie podobało, numery nie należą do najkrótszych a mimo tego słucha się tego jednym tchem. A pewne elementy aż się proszą o rozwinięcie w przyszłości (choćby skromnie, ale świetnie użyte klawisze).
Wyd. Własne zespołu, 2017
Lista utworów:
1. The Vortex Trials
2. Decimator
3. Slaves of Apocalypse
4. Lawless
5. Blackjack
6. Golgotha
7. Anneliese (The Exorcist)
8. Eclipse
9. Ghosts of Salem
Ocena: +8/10
