Smoke Mountain – Smoke Mountain
(6 czerwca 2017, napisał: Pudel)

Smoke Mountain z Florydy to typowo rodzinny interes. Wokalistka i gitarzysta są małżeństwem, perkusista z kolei to brat gitarzysty. Basisty brak – może jeśli zespołowe małżeństwo doczeka się potomka to będzie. Wspomniana trójka muzyków gra razem od 2015 roku, właśnie ukazała się debiutancka EPka. Chyba już po samej nazwie można się spodziewać co też zespół mniej więcej gra. No tak, doom. Pierwszy numer, „Demon” oparty jest na riffie mocno kojarzącym się z „Dragonaut” Sleep, tyle że jednak jest nieco bardziej żwawo. Przy tym mamy tutaj okrutnie surowe, garażowe i doskonale do takiej muzy pasujące brzmienie. Wokalistka ma mocny, niezbyt wysoki głos, który potrafi jednak zaintrygować. Drugi numer to wolniejsze tempo, jeszcze większy ciężar i momentami wycieczka w okolice wręcz Electric Wizard. Było już takie granie na tapecie miliony razy, ale tutaj może właśnie dzięki temu brzmieniu prosto z salki prób w zapyziałym MDK-u robi się taki klimat, że jednak mnie to mocno bierze. A jak w dalszej części utworu pan gitarzysta kłania się jednym riffem mocno panu Iommiemu to już w ogóle nie mam pytań. Trzeci i ostatni numer to odrobina pustynnej psychodeli, aczkolwiek znów napędza to wszystko riff o masie stu kiloton. Robią te trzy kawałki absolutnie pozytywne wrażenie. Oczywiście na pełny album by się jednak przydało to jakoś urozmaicić, ale w takiej formie zespół wypada doskonale. O ile muzycy nie wpadną na jakieś idiotyczne pomysły, typu „profesjonalne” brzmienie to może z nich ciekawa bestia wyrosnąć.
Wyd. własne zespołu, 2017
Lista utworów:
1. Demon
2. Velvet Night
3. Smoke Mountain
Ocena: +7/10
