I Am Morbid, Necrophagia, Helsott, Offence – RudeBoy Club, Bielsko-Biała
(31 maja 2017, napisał: Prezes)
Data wydarzenia: 29.05.2017

Od razu na wstępie zaznaczę, że tego wieczoru do RudeBoy’a przyciągnęła mnie głównie Necrophagia. Owszem, chęć zobaczenia jak będzie wyglądał ten cały cyrk Vincenta też odegrała pewną rolę, ale to przyjazd Killjoy’a był głównym magnesem.
Oczywiście na pierwszy zespół się spóźniłem. Zazwyczaj mnie to nie boli, ale tego wieczoru otwieraczem był Offence, a oni lipy nie odstawiają. Wprawdzie zagrali tym razem na jedną gitarę, ale i tak brzmiało to dobrze. Trafiłem akurat na tytułowy utwór z ich nowej płyty i „Alcoholic Solution”, który staje się chyba powoli hymnem tego zespołu… Jako drugi na scenie zainstalował się Helsott ze Stanów. Wybaczcie ale ich występ najzwyczajniej sobie odpuściłem. Przed klubem wiele znajomych pysków, z którymi trzeba było pogadać, a dźwięki, które dobiegały z wewnątrz zachęcające raczej nie były. Cóż, ciężka dola takich trasowych rozgrzewaczy, ale chyba wszyscy wiemy jak tego typu zespoły się na takie trasy łapią…
(fot. Marcin „Verghityax” Pawłowski)
Tak czy inaczej w końcu przyszedł czas na wielbicieli gore’owych klimatów, czyli kultową już Necrophagię. Lista klasowych zespołów metalowych, które jeszcze nie grały w naszym kraju jest coraz krótsza, w końcu można też było z niej skreślić właśnie ich. Gdy na scenę wszedł pan o małym wzroście ale wielkim głosie i rozpoczął swoje show wiedziałem, że nie może być źle. Miażdżące brzmienie, przytłaczający bas i ten śmierdzący death metal, który pełzał niczym wybebeszone zombie. Do tego oczywiście chore, opętane wokale Killjoy’a i klimat horroru w powietrzu, podsycany przez odrąbaną nogę czy głowę, którymi wymachiwał nasz główny bohater. Żadnych fajerwerków, po prostu bezpośredni strzał prosto w ryło, bez kombinowania. Była moc, był ciężar, było sporo bujania i parę szybkich strzałów – wszystko wchodziło idealnie. Zagrali kilka nowszych rzeczy, zagrali też oczywiście parę klasyków, zapowiedzieli nawet nową płytę i zeszli ze sceny. Żal dupę ściska że tak szybko, ale trzeba było zrobić miejsce dla „gwiazdy” wieczoru…
(fot. Marcin „Verghityax” Pawłowski)
No właśnie… Kilka zdań wcześniej użyłem słowa „cyrk” i to jest chyba adekwatne określenie dla tego co robi pan Vincent i jego koledzy (najemnicy?). Rozpadów i podziałów dużych zespołów już kilka było, niestety tylko nieliczne wyszły z tego obronna ręką. W przypadku tego cover bandu Morbid Angel (bo inaczej tego chyba nazwać nie można) mamy do czynienia raczej z porażką… Ale wiadomo – jak już się wlazło w ten muzyczny biznes i chce się z niego żyć a nie dymać na budowie to coś trzeba w tym kierunku robić no i pan DV zrobił. Skrzyknął kilku gości, pokazał im set listę i jedziemy w trasę! Nie zapomniał oczywiście zrobić koszulek, czapeczek i innych popierdółek by mieć co ludziom wciskać na koncertach… Oczywiście byłbym to wszystko w stanie przełknąć gdyby tylko panowie przekonali mnie do siebie na deskach scenicznych… Niestety tak się nie stało. I Am Morbid zagrało zgodnie z oczekiwaniami: poprawnie technicznie (choć nie do końca), ale absolutnie bez jajec. Widać sentyment i magia nazwiska to nie wszystko. Nie było w tym krzty szaleństwa, brutalności, mroku. Był za to Ira Black skaczący z gitarą jak na jakimś rap core’owym koncercie. Brakowało mi jeszcze tylko by David Vincent zaczął krzyczeć: „ewrybady dżamp, dżamp!”… A sam Ojciec Dyrektor? Pamiętam jeszcze jaka była z niego bestia w lateksie. Teraz wyglądał jak wujek Henio na urodzinach babci. Uprzejmy, milusi, totalnie niegroźny. Oczywiście taki był na scenie, bo poza nią… cóż przydałoby mu się sporo snickersów bo strasznie gwiazdorzy. Grali kawałki z „Illud…” przeplatane klasykami z pierwszych płyt, chyba nie zagrali nic swojego. Piszę „chyba” bo nie dotrwałem do końca. Opuściłem lokal delikatnie zniesmaczony, choć szczęśliwy, że dane mi było oglądać dziadka Killjoy’a i kilku jego młodszych kolegów.
PS. Frekwencja jak na poniedziałek była całkiem niezła, choć mimo wszystko miałem nadzieję, że te nazwy przyciągną jeszcze więcej luda. Średnia wieku to oczywiście 30+, świeżego narybku nie stwierdzono…
