Nomad – Disorder + The Tail of substance
(23 maja 2017, napisał: Pudel)
Nazwa Nomad nie powinna być raczej obca krajowym słuchaczom, chociażby z tego względu, że udziela się tu od samego początku niejaki Seth, od lat wspomagający na koncertach Behemoth. Koncertowa aktywność pana gitarzysty na pewno ma wpływ na działalność macierzystej formacji, której ostatnim premierowym materiałem pozostaje EP z 2015 roku. A w grudniu 2016 roku Witching Hour postanowiło wymazać kolejną białą plamę historii polskiego metalu, wznawiając dwa pierwsze materiały grupy. Wyszedł z tego dwupłytowy składak, tradycyjnie już pięknie wydany, opatrzony nową grafiką, która… fajnie łączy motywy z obydwu oryginalnych okładek. No ale przejdźmy do muzyki. „Disorder”, pierwsze demo z 1996 roku wypada po latach całkiem, całkiem. Po dosyć biednym, klawiszowym intrze atakuje nas ponury jak jasna cholera death metal. Brzmieniowo jest ok. Wali to trochę piwnicą, ale przez to muza nabiera takiego undergroundowego (nomen omen) posmaku. Wręcz momentami zalatuje mi to bardzo starym Bolt Throwerem. W kawałkach sporo się dzieje, szczególnie okazale prezentują się walcowate zwolnienia. Choć i przyspieszyć panowie potrafili, nie powiem. Co ciekawe, w składzie było wówczas dwóch wokalistów, obydwaj jadą growlem, ale zawsze to jakieś urozmaicenie. Pojawiają się też spokojniejsze momenty, fajnie wkomponowane w ogólny napierdol. Aha, pomimo nieco trącącego myszką brzmienia to jest mimo wszystko rzecz ze studia, nie że włączamy Kasprzaka i jest demo. Naprawdę, zupełnie przyzwoicie prezentuje się ten „Disorder”, mimo że w paru miejscach kawałki sprawiają wrażenie trochę niedorobionych, jakby motywy były łączone na siłę… Jednak jak na debiut – bardzo ok. Już rok po „Disorder” panowie wydali „The Tail os substance” – też była to samodzielnie wydana taśma, jednak „zrobiona” już profesjonalnie. Zmienił się skład – doszedł drugi gitarzysta, za bębnami usiadł znany później z Horrorscope Pienał. Na początek znów dosyć dramatyczne intro, a dalej… no zaczyna się podobnie jak na poprzednim materiale – ostro, do przodu, na pewno lepiej brzmią bębny, zwłaszcza blachy, jednak jak dla mnie brakuje mocy wiosłom – coś za coś, hehe. W każdym razie muza jest jednak bardziej urozmaicona, gitarowe solówki robią dobre wrażenie, pojawia się nieobecna wcześniej thrashowa motoryka tu i ówdzie. Mam tu jednak problem z wokalami. Zwykle jest ok, ale są miejsca, gdzie partie są poupychane chyba lekko na siłę, żeby tylko było, że te dwa wokale mają jakieś uzasadnienie. Mamy tu też znów trochę klimatu, głównie za sprawą aż trzech introdukcji (w tym jednym polskojęzycznym). Ogólnie „Tail…” pokazuje, że zespół nie stał w miejscu od poprzedniego materiału, więcej tu kombinowania, lepiej to zagrane… czy lepsze? Będąc całkowicie szczerym, lepiej mi się słucha „Disorder”, choć nie oznacza to, że „Tail…” to słaby materiał. Łączne wydanie tych dwóch pozycji to dobra okazja, by przekonać się, że już dwie dekady temu Nomad miał swój styl i potrafił słuchacza zaintrygować. Piszę to przy okazji prawie każdej re-edycji, ale: dobrze, że takie wydawnictwa się ukazują.
Wyd. Witching Hour, 2016
Disc 1 „Disorder”, 1996
Disc 2 „The Tail of substance”, 1997
Ocena: 7/10