Det Gamle Besatt – Inter Mundos
(27 lutego 2017, napisał: Pudel)

Wydawało się, że Det Gamle Besatt, czyli reaktywowany po latach pierwszy skład Besatt dopiero co zadebiutował minialbumem „Primary Evil”, a tymczasem mamy już drugi duży album wydany pod tym szyldem, no i był jeszcze po drodze koncertowy, kasetowy split. Tak więc widać, że ów twór zaczął zdecydowanie żyć własnym życiem i choć aktywność sceniczna grupy jest dosyć sporadyczna, to chyba można już mówić o pełnoprawnym zespole. Z tym składem miałem do czynienia właśnie za sprawą wspomnianego już „Primary Evil”, które zrobiło na mnie jak najlepsze wrażenie, udanie łącząc klimat wczesnego Besatt, z okolic kasety „Czarci majestat” z jeszcze bardziej oldschoolowym klimatem, mogącym się – zwłaszcza brzmieniowo i wokalnie – kojarzyć z pierwszym albumem Kata. Pierwszy duży album, czyli Caerimonia Diabolus jakoś mnie ominął, no i teraz spotykamy się znów przy okazji Inter Mundos. Debiutancki minialbum (swoją droga dalej mnie dziwi, czemu tak określane jest te wydawnictwo – przecież to bite pół godziny grania!) może nie był materiałem wybitnym, ale zdecydowanie mógł się podobać a i dziś, po trzech latach nadal dosyć często znajduje drogę do mojego odtwarzacza – a to chyba najlepszy wyznacznik. Inter Mundos to nadal granie, z którego DGB jest „znane”. Czyli black metal w starym stylu, już nie jest to do końca rżnięcie z wczesnych Bathory czy Venom, ale też „jeszcze” nie ma tu blastów i skandynawskiej sieki i lasu na gitarach. Nadal wyczuć tu można starego Kata, surowizna tej muzy może przywołać wczesne nagrania (demówki i debiut) czeskiego Root – choć nie ma tu tych szalonych zrywów, z jakich słynęła ekipa Big Bossa, a trochę szkoda, ale o tym później! Rzuca się w uszy, że materiał jest jakby potężniejszy, mroczniejszy. Dominują średnie tempa, często wręcz wolne i – może to efekt niedawno widzianego przeze mnie koncertu w ramach również reaktywowanej Mistycznej Nocy – jakoś tak słyszę tu echa starego Christ Agony. Nad tym wszystkim unosi się jednak ten specyficzny, besattowy klimat, przez jednych lubiany, przez innych wręcz przeciwnie, w każdym razie ma to zdecydowanie swój własny charakter… który we „właściwym” Besatt moim zdaniem gdzieś ostatnio uleciał. Doszedłem też przy słuchaniu tej płyty do jakże odkrywczego wniosku, że mimo wykorzystania 100% metalowych, ogranych i osłuchanych klisz jest to granie w jakiś tam sposób oryginalne. Bo przecież większość oldskulowców spod znaku pasów z nabojami, odwróconych krzyży i szatanów używa z co najmniej thrashowej motoryki jeśli chodzi o grę sekcji a tu jest właśnie wolniej, ale też nie heavy metalowo czy doomowo – to cały czas jak najbardziej jest black metal, ale jest w tym sporo przestrzeni, dobrze się słucha tego materiału i chce się do niego wracać. Choć jest on dosyć jednorodny, chyba nic by się nie stało, jakby troszkę bardziej tu panowie pokombinowali. Może by nie zaszkodziła druga gitara? No ale to już by był inny zespół… Natomiast nic by się nie stało, jakby panowie od czasu jednak zerwali się ze smyczy i troszkę przyspieszyli. Ale nie jest źle, wokal, choć też nieco monotonny nadal mocno przypomina (wczesnego) Kostrzewskiego… Generalnie mógłbym tu powtórzyć to co pisałem w recenzji „Primary Evil” – lubisz stare blackowe granie, Kata i tak dalej – nie zastanawiaj się, tylko kupuj. Jasne, pewne rzeczy by tu mogły być lepsze, widziałbym tu choćby trochę bardziej „koncertowe” brzmienie, ale to są naprawdę pierdoły – nowy album Det Gamle Besatt to kawał solidnego grania – bez wielkiej filozofii, ale do przodu i z kopem. I zapewne za kilka lat nadal będzie ten krążek dosyć często u mnie kręcił, w przeciwieństwie do rzeczy, które teraz wydają się tak bardzo odkrywcze i przełomowe, hehe…
Wyd. Seven Gates of Hell, 2017
Lista utworów:
1. Wrota otchłani
2. Nowa era
3. A gdyby tak…
4. Czarci zmierzch
5. Spuścizna
6. Samozwańczy Bóg
7. Ewangelia oświecenia
8. Zrozpaczona wdowa
Ocena: +7/10
https://www.facebook.com/DetGamleBesatt
