DEPESEBLO – Nightmare Desolation
(26 stycznia 2017, napisał: Paweł Denys)

Melodyjny death metal (no nie nawidzę wprost tego nazewnictwa) miał swój czas. Dziś co prawda trudno się tego typu muzyką zachwycać, ale był taki moment w historii muzyki metalowej, że tego typu dźwięki potrafiły porwać dość znaczną liczbę słuchaczy. Jak każdy eksplorowany do granic możliwości rodzaj muzyki w końcu gatunek ów zaczął zjadać własny ogon i nawet pies w kulawą nogą nie chciał już słuchać kolejnych płyt, które nosiły nalepkę „melo death metal”. Może i na przestrzeni ostatnich lat ukazało się kilka albumów, które mogły się nawet podobać i potrafiły dość wyraźnie zaznaczyć swoją obecność, ale o żadnej rewolucji nie mogło być mowy. My, tu w Polsce mamy In Twilight’s Embrace i w sumie nic innego nie jest nam potrzebne, ale gdyby komuś było jednak mało i zechciałby posłuchać średnio brutalnej, nie pozbawionej nośnych riffów i melodii wpadającej w ucho muzyki, która próbuje, jak wielu przed nimi, ożenić melodię z death metalem, to śmiało może chwycić za „Nightmare Desolation” Depeseblo. Za tym zespołem stoi dość znany miłośnikom metalu z północnej części Europy niejaki Dennis Blomberg. Trochę się ów jegomość udzielał w różnych mniej lub bardziej znanych zespołach szwedzkiej sceny, ale widocznie mu się znudziło i postanowił stworzyć nową nazwę, która to właśnie zadebiutowała. Żadnej rewolucji tu nie będzie, na kolana też nie padniecie. Nie ten kaliber, nie ten czas żeby się taką muzyką zachwycać, tym bardziej, że na opisywanej tu płycie niczego nowego nie usłyszycie. Gdzieś tam przemkną patenty, na których Amon Amarth zbudował swoją pozycje, która przecież na obecnej scenie metalowej jest całkiem wysoka. Gdzieś tam z kolei przywali po nerach trochę brutalniejsza zagrywka, ale w ostatecznych rozrachunku to dość bezpieczna i raczej nijaka muzyka. Fakt, nośnych riffów jest tu całkiem sporo i nie mam wątpliwości, że na koncertach ten materiał sprawdzałby się znakomicie, ale już w domowym zaciszu niekoniecznie tak jest. Mniej więcej w połowie materiał zaczyna nużyć, żeby nie napisać dosadniej, że praktycznie się go nie zauważa. Może gdyby większy nacisk położono tu na rozbujane i mknące do przodu fragmenty, to efekt byłby o wiele lepszy, ale tak się nie stało, a przez to wkrada się na płytę sporo mułu, który absolutnie nic ciekawego do całokształtu twórczości Depeseblo nie wnosi. Za to koncertowo rozwala niektóre kawałki i dość mocno zniechęca do powracania do tej płyty. Jakiś kolorowy magazyn pewnie płytę zauważy, a nie będę zdziwiony, jak w np. Szwecji i Niemczech zyska ona dość spory rozgłos, ale nie liczyłbym na to, że więcej z tego będzie. Takich płyty powstało już mnóstwo i kolejna nic tu ciekawego nie jest w stanie wnieść. Pewnie pan Blomberg dorobi sobie parę talarów, a i wytwórnia może będzie całkiem zadowolona ze sprzedaży. Wszak, łaska pańska jeździ na chuj wie jakim koniu. Ja tu sobie narzekam, a młodzież może być bardzo zadowolona. Mama nie nakrzyczy, rówieśnicy nie będą wytykać palcami, że jakiś dupek słucha pojebanej antymuzyki. A nich tak będzie, ale ja się w to nie zamierzam bawić. Przesłuchałem, zrecenzowałem i tyle z moje przygody z „Nightmare Desolation” będzie. Nie jest to zła płyta, ale czy jest komuś naprawdę potrzebna? Czy nie lepiej wrócić do starych albumów np. In Flames? Sami sobie na to pytanie odpowiedzcie.
Wyd. Selfmadegod Records, 2017
Lista utworów:
1. Odious And Obscene
2. On The Edge Of Insanity
3. That Time Will Come
4. From Ancient Times To Present Lies
5. Nightmare Desolation
6. Deep Below
7. Born In Flames
8. From Present To Destruction
Ocena: 6/10
