Morior Axis – Legenda skał
(13 stycznia 2017, napisał: Prezes)
Mam wrażenie, że ten zespół funkcjonuje jakby na uboczu naszej sceny. Jakoś niespecjalnie o nich głośno w krajowych zinach albo na tematycznych portalach internetowych. Nie wiem czy to zaniedbanie samego zespołu, czy jakiś dziwny zbieg okoliczności, fakty są jednak takie, że Morior Axis nie wzbudza uznania takiego, na jakie zasługuje. A moim zdaniem zasługuje, bo ich najnowszy materiał „Legenda Skał” to kawał bardzo dobrego, i co ważne oryginalnego grania. Umówmy się, dziś „popularne” wśród metalowej gawiedzi są całkiem inne dźwięki niż te, które znalazły się na tej płycie. Na pewno warto jednak dać temu zespołowi szansę…
Z tego co pamiętam, ten zespół kojarzył mi się raczej z black metalem. Ostatni raz słuchałem ich jednak ponad dekadę temu, sporo się więc od tego czasu zmieniło. Owszem, pierwiastki black metalowe są tutaj obecne (agresywne, poparte galopującą perkusją riffy, niektóre partie wokali), nie one jednak stanowią trzon tej muzyki. Jaki zatem gatunek jest tu wiodący? No i tutaj zaczynają się schody, bo „Legenda Skał” to materiał różnorodny, łączący w sobie wiele stylów. Poza wspomnianym black metalem, jest tu nieco melodyjnego death metalu spod znaku Amon Amarth („Stal proch i stos”) pojawiają się też elementy pagan albo nawet heavy metalu. Wystarczy tylko posłuchać pierwszych dźwięków drugiego na płycie „Ostatnisen”, ze świetną partią gitarową i dobrze wyeksponowanym basikiem, którego nie powstydziłby się sam Steve Harris. Ten wałek zresztą cały jest bardzo dobry, jeden z lepszych na tej płycie. Podobnie jak cały materiał, jest bardzo różnorodny, choć jednocześnie spójny. Poskładany z elementów różnych metalowych układanek, tworzy jednak zwartą całość. Pochwalić tu należy praktycznie każdego członka zespołu z osobna. Wspomniane wyżej partie basu są dobrze słyszalne i wyróżniają się na tle gitar, co przecież tak oczywiste nie jest w tego rodzaju muzyce. Bębny są naprawdę fajnie napisane, dynamiczne, mocno ciągną całość do przodu. Najlepszą chyba jednak robotę odwalają gitary. Świetne, chwytliwe riffy, melodyjne, ale nie przesłodzone solóweczki, a momentami spokojne, klimatyczne pasaże. Naprawdę przyjemnie się tego słucha. Słowa uznania należą się gitarzyście także za wokale (bo to on jest ich autorem). Poza tradycyjnymi blackowymi skrzekami, a raczej krzykami, pokazuje nam jeszcze całą paletę swoich możliwości. Gość nie boi się czysto śpiewać i nawet wychodzi mu to całkiem nieźle. Teksty w języku polskim (tylko jeden jest po angielsku, chyba niepotrzebnie) także robią swoje i dopełniają tego tajemniczego, słowiańsko-górskiego klimatu.
Szczerze mówiąc nie spodziewałem się aż tak dobrego materiału z ich strony. Okazało się jednak, że album ten zaciekawił mnie i wciągnął już od pierwszego przesłuchania, a w dodatku jeszcze zyskiwał z każdym kolejnym odsłuchem. Bo niby jest to materiał stosunkowo łatwo przyswajalny, posiadający jednak sporo różnych instrumentalnych i aranżacyjnych smaczków, które umykają przy pierwszym kontakcie. Jak już na początku wspomniałem, warto dać tej płycie szansę i poświęcić jej trochę czasu, bo naprawdę warto.
Wys. self-released, 2016
Lista utworów:
1. Stal proch i stos
2. Ostatnisen
3. Aleja Przełęcz
4. Black Ghost
5. Puchar
6. Legenda skał
7. Pieśń płoń
Ocena: 8/10