Wolf Counsel – Ironclad
(29 listopada 2016, napisał: Pudel)
Kto jak kto, ale Szwajcarzy mają niemałe doświadczenie oraz zasługi w graniu powolno – ciężkim. Wolf Counsel, zespół wywodzący się właśnie ze szwajcarskiego Zurychu to kapela niby młoda stażem (powstali w 2014, debiutancki album rok póxniej no i teraz „Ironclad”), ale dowodzący ta watahą Ralf Garcia działa na scenie od 24 lat, przewijając się przez składy wielu kapel głównie jako basista, ale też gitarzysta, wokalista a nawet bębniarz. W Wolf Counsel śpiewa i gra na basie a na „Ironclad” wspomaga go trzech typów (dwóch gitarzystów i perkusista) z grającego techniczny death metal Punish. Muzyka z „Ironclad” nie ma jednak nic wspólnego z death metalem, na wstępie pisałem o ciężkim, powolnym graniu nieprzypadkowo – osiem numerów składających się na drugi długograj Wolf Counsel to doom metal w niemal najczystszym z możliwych wydaniu. Zero growli, przyspieszeń, ale tez żadnych klawiszy, chórów i innych tego głupot. Mega ciężkie, szlachetnie i klasycznie brzmiące gitary, posępnie dudniąca sekcja. Brzmienie jest bardzo czytelne, żywe, nawet można powiedzieć, że rockowe. Ale sama muzyka to czystej wody doom, jest zdecydowanie ciężej i wolniej niż na większości stonerowych płyt, jakie obecnie hurtowo wychodzą. Wokal Ralfa jest dosyć specyficzny, raczej wysoki, często może przywoływać na myśl Christiana Lindersona, znanego z Count Raven, Saint Vitus czy Lord Vicar. Niekiedy jednak zbliża się barwą do gościa z SHeavy. Same utwory jak już wspomniałem to walce okrutne. Myślę, ze jakby zmieszać debiut i „biały album” Candlemass, jednocześnie filtrując taką mieszankę z wszelkich heavymetalowych pozostałości, to otrzymalibyśmy właśnie coś w klimacie „Ironclad”. Przy czym jednak, nie jest ta muzyka takim monolitem jak np. twórczość Reverend Bizarre, która, choć wspaniała może być, hm, lekko nieprzystępna dla niektórych. Na całe szczęście tutaj znalazło się miejsce dla paru bardziej „przebojowych” momentów, jak na przykład minimalnie bardziej idący do przodu, oparty na kroczącym riffie „Shield wall”. Ogólnie płyta prezentuje równy, dobry poziom, choć może jednak nie zaszkodziłoby tu i ówdzie jakieś minimalne przyspieszenie albo chociaż jakaś zmiana klimatu – choćby ostatni utwór wprowadza troszkę więcej „epickiego” patosu i od razu człowiek się wyrywa z lekkiego letargu, w jaki niestety poprzednie dwa numery mogą czasem wprowadzać. No ale cóż, to jest doom metal a nie rurki z kremem, nikt nie mówił, że będzie lekko. Dla doomowych fanatyków pozycja obowiązkowa, pozostali tez jak najbardziej mogą sprawdzić – choć ostrzegam: stonerów, sludżów czy innych takich rzeczy tutaj nie ma – tylko krystalicznie czysty, bezlitosny DOOM.
Wyd. Czar of Crickets Productions, 2016
Lista utworów:
1. Pure As The Driven Snow
2. Ironclad
3. Shield Wall
4. The Everlasting Ride
5. Days Like Lost Dogs
6. When Steel Rains
7. Wolf Mountain
Ocena: +7/10