Zix – Tides of the final war
(10 listopada 2016, napisał: Pudel)

Zix to kapela grająca klasyczny heavy metal z panią za mikrofonem. Z tysięcy tego typu kapel grupa wyróżnia się przede wszystkim pochodzeniem – oczywiście są o wiele bardziej egzotyczne miejsca na świecie, jednak przyznacie, że heavy metal nie jest pierwszym skojarzeniem jakie przychodzi Wam do głowy na hasło „Liban”. Bo właśnie z tego kraju, konkretnie z Bejrutu zespół się wywodzi. Cztery lata po debiutanckiej EPce muzycy popełnili duży album. Niestety, albo „stety” egzotyki tu zbyt wiele nie ma – płytę nagrano w USA, pod okiem typa, który ma na swoim koncie pracę przy debiucie Guns N’ Roses, „…And justice for all” wiadomo kogo, ale też np. przy twórczości George’a Michaela. Dodatkowo do gościnnego pośpiewania i pogrania w jednym z utworów „Metal Strike” ściągnięto całą masę lekko przechodzonych heavy gwiazd z Paulem Di’Anno, Blazem, Tonym Martinem i Rossem The Bossem na czele. Bębny natomiast nagrał inny muzyk Manowar – Rhino. Tak więc widać, że wytwórnia wierzy w grupę mocno (albo sami muzycy dysponują konkretnymi środkami, hehe). Jak wypada sama muzyka? Nieźle. Najogólniej można powiedzieć, że mieszają się tu europejskie i amerykańskie podejścia do tematu pod tytułem „heavy metal”. Są więc galopady, solówki, melodyjne refreny, ale też całkiem solidna, ciężka gra sekcji (pan były bębniarz Manowar naprawdę odbębnił tu solidną robotę) i miejscami konkretniejsze, cięższe riffowanie. Do tego dobry wokal! Nie wiem czy kojarzycie może Juttę Weinhold znaną z niemieckich kapel Zed Yago i Velvet Viper – śpiewająca w Zix Maya momentami zbliża się właśnie do tego typu śpiewu, czasem jednak śpiewa też spokojniej, to znów wchodzi w lekko histeryczne rejestry, na granicy fałszu, ale wydaję mi się, ze tak miało być i nieźle to wszystko „gada”. Jeśli chodzi o gitary również dzieje się sporo i z sensem – takie numery jak „Crucible” naprawdę robią wrażenie, jeśli idzie o gitarowe ozdobniki. Ogólnie po lekko przeciętnym początku płyta odkrywa coraz ciekawsze karty i choć nie ma tu mowy o żadnej rewolucji, odkrywaniu nowych muzycznych obszarów i tak dalej to jednak jest to kawałek bardzo solidnego, niegłupiego heavy metalu i serio nie trzeba brać żadnych poprawek na pochodzenie muzyków. Do minusów zaliczyłbym przede wszystkim ten naszpikowany gośćmi „Metal Strike” – no nie trawię kawałków gdzie masa typów śpiewa po linijce, kojarzy mi się to z jakimś „We are the world” czy inną piosenką dla powodzian i ten numer niestety takich skojarzeń nie zatrze. Wiadomo, że do takich celów się wybiera najbardziej tępy kawałek, żeby „gwiazda” się nie namęczyła zbytnio, ale no trochę lipa tu wyszła. Na szczęście dalej jest już tylko lepiej. Szkoda może jedynie, że tak mało tu jakichś orientalizmów (jak np. wstęp „Heavens eyes”), czegoś co – poza niewesołą, wojenną wymowa tekstów – podkreślałoby pochodzenie kapeli. Z drugiej jednak strony czy ktoś od polskich kapel powiedzmy deathowych oczekuje elementów góralskiego folku? Tak czy inaczej, „Tides of the final war” to bardzo solidny, dobry heavy metalowy album i zarazem udany debiut. Może mało to wszystko oryginalne, ale jednak słychać, że muzycy mają głowy na karku i są tu zalążki rzeczy, które w przyszłości miejmy nadzieję wyewoluują w jeszcze ciekawsze granie – choć już teraz jest naprawdę dobrze!
Wyd. Pure Steel Records, 2016
Lista utworów:
1. Buyer Of Souls
2. Metal Strike
3. Tides Of The Final War
4. Shadow Of A Dying Sun
5. Crucible
6. Dark Days Of Babylon
7. Heavens Eyes
8. Thousand Wars At Sea
9. Night Of Evil
10.The Warwhore
Ocena: +7/10
https://www.facebook.com/Zixband
