Endalok – Englaryk
(14 października 2016, napisał: Paweł Denys)
Endalok jest tworem bardzo enigmatycznym. Wiadomo, że kraj pochodzenia to Islandia, a „Englaryk” to pierwsze demo. Tylko tyle informacji musi wystarczyć. Trochę się już tego typu tworów narobiło ostatnimi czasy. Jedne są całkiem interesujące, inne z kolei należałoby spuścić w klozecie. Endalok lokuje się, jak na razie, gdzieś po środku. Trudno jednoznacznie ocenić te cztery numery. Z jednej strony jest tu całkiem ciekawie. Niby punktem wyjścia jest black metal z tej bardziej atmosferycznej odmiany, a to już samo w sobie zapewni projektowi kilka par uszów, które uważnie całość przesłuchają. Z drugiej strony nie ma tu niczego nowego i to może być problem dla większości słuchaczy. Nie mnie osądzać, czy warto się za ten materiał brać. Nie zamierzam nikogo przekonywać, ani tym bardziej odradzać. Zrobicie tak, jak uznacie za słuszne. Wiem za to na pewno, że osobiście spędzę z tymi czterema utworami trochę czasu i się będę nimi delektował. Przede wszystkim dzięki niesamowitej atmosferze, którą udało się tutaj Endalok wykreować. Czuć w tym pewną spójna wizję, czuć, że całość jest jedną opowieścią. Tak się tylko zastanawiam, czy ktoś kto nie mieszka na co dzień na Islandii będzie w stanie zrozumieć zawartość płyty w stu procentach? Przecież nie w każdym zakątku globu, do którego ta muzyka może dotrzeć zdarzają się dni, gdy dzień praktycznie nie istnieje. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że ta muzyka może być słuchana w piękny słoneczny dzień. Chyba raczej nie tędy droga, ale jeśli to się uda, to szacunek dla ewentualnego słuchacza. Nie zdziwiłbym się za to, gdyby ta muzyka okazała się idealnym podkładem pod jakiś kryminał lub horror pochodzący z północnej części Europy. Nie raz i nie dwa obejrzałem się za siebie podczas prób mierzenia się z zawartością „Englaryk”. Muzyka te niezwykle sugestywnie oddziałuje na zmysłu. Ostrzegam więc, żebyście nie poczuli się zbyt pewni siebie, bo to może was doprowadzić do zguby. Na wszelki wypadek miejcie gdzieś pod ręką włącznik światła. Wolne, ciemne fragmenty, trochę melodii i śladowe ilości czegoś, co od biedy można nazwać wokalami. Nic więcej tutaj na was nie czeka, ale zaręczam, że warto spróbować. Choćby tylko po to, żeby przekonać się jak powinna wyglądać idealna ścieżka do filmów grozy. Jakoś inaczej nie umiem tej muzyki(?) odbierać. Nie mogę jej też słuchać za często, ale to już temat na inną opowieść. Ze swoją własną psychiką wygrać jest naprawdę trudno. Przekonajcie się o tym sami.
Wyd. Hellthrasher Productions, 2016
Lista utworów:
1. Hræ Guðs Fargað
2. Óhugnaðurinn
3. Englaryk
4. Formlaust
Ocena: 7/10
https://web.facebook.com/endalokin?_rdr