Mepharis – Rebirth
(5 października 2016, napisał: Pudel)
Nazwa Mepharis na pewno gdzieś mi kiedyś mignęła, niemniej jednak ich tegoroczna EPka „Rebith” to mój pierwszy kontakt z ich muzyką. Płytka to troszkę dziwaczna, choć swój sens mająca. Mianowicie wszystkie kawałki, które na potrzeby tego wydawnictwa nagrano można już było usłyszeć – autorskie na debiutanckiej płycie poznańskiego zespołu(„Sic Luceat Lux” z 2014 roku), dwa pozostałe to covery. Panowie zarzekają się, że autorskie numery zostały poddane „liftingowi” i mocno różnią się od pierwowzorów – niestety nie miałem okazji tego sprawdzić, ale trudno. Może to i lepiej bo mogłem podejść do tych numerów ze świeżym umysłem. Zanim jednak przeję do autorskich utworów, słówko o doborze coverów. Anathema i Sepultura. Można pomyśleć – „Gdzie Rzym, gdzie Krym”, ale paradoksalnie taki dobór chyba jakoś wskazuje na to co zespół gra. A przeniosło mnie to granie o kilkanaście lat wstecz, gdy było sporo na Śląsku takich lokalnych kapel, które raczej rzadko wyszły poza puby typu chorzowska „Rampa”, grających tak w sumie to ciężko, ale jednak z melodią, z growlem, ale też tak żeby był „klymat”… nie jest to bynajmniej zarzut, dobrze wspominam wiele z takich gigów! Niemniej jednak taki „brak zdecydowania”, choć jak najbardziej może być zaletą (różnorodność!) to może też czasem dezorientować. Jak więc wypada Mepharis? Ano całkiem dobrze. Ten ich miks (melodyjnego) death metalu z (atmosferycznym) doomem może się podobać. Dość powiedzieć, że umieszczony między dwoma własnymi kawałkami nieśmiertelny klasyk Anathemy w żadną stronę się „nie wychyla”, po prostu świetnie tu pasuje. Obydwa numery autorskie są utrzymane w podobnym klimacie, mnie bardziej przypadł do gustu potężniejszy „Hermit’s Tale”. Może i takie granie teraz nie jest na topie, ale Mepharis się dobrze broni, bo po prostu – przy zamierzonej lekkiej smętności materiału – ma to kopa. A to przecież chyba w metalowym graniu najistotniejsze, czyż nie? Wracając do coverów – obydwa są dobrze zagrane, dobrze się ich słucha. Swoją drogą… „Chaos AD”, z którego pochodzi „Slave new world” latami był odsądzany od czci i wiary jako „nowomodne gówno” – tymczasem bardzo dobrze się ten album zestarzał (czego nie można już powiedzieć o „Roots”), brzmi szlachetnie… a kawałki z tej płyty doskonale się coveruje, coś o tym wiem, hehe. Ale dobra, wróćmy do rzeczy. Mepharis nagrało całkiem ciekawy, intrygujący krążek, opatrzony nieco garażowym ale całkiem dobrym brzmieniem. Z tym, że to raczej niekoniecznie „Odrodzenie” a chyba coś w rodzaju powiedzenia „Halo, halo, jesteśmy tu nadal!”. Tak więc czekamy teraz na jakiś większy „cios”!
Wyd. własne zespołu, 2016
Lista utworów:
1. Dance of memories
2. A Dying Wish
3. Hermit’s tale
4. Slave new world
Ocena: 7/10