Obscure Sphinx – Epitaphs
(12 września 2016, napisał: Paweł Denys)
Kibicuję temu zespołowi od samego początku. Z wielką radością odnotowuję ich coraz większą popularność, tak w naszym kraju, jak i poza jego granicami. Solidnie sobie na to zapracowali znakomitymi koncertami, a przede wszystkim muzyką, którą tworzą. Debiut był niczym grom z jasnego nieba i nic a nic się nie dziwię, że praktycznie wszędzie zebrał bardzo pochlebne recenzje. Potem przyszła pora na „Void Mother”, który to album tylko potwierdził klasę zespołu, a jednocześnie zaświadczył o wielkiej kreatywności, jak również ciągle rozwijanym pomyśle na swoją muzykę. Nawet pomimo faktu, że z perspektywy czasu uważam tamten album za lekko przekombinowany, to nie potrafię się powstrzymywać i wracam do niego dość regularnie. Można się było zastanawiać, co też Obscure Sphinx zaproponuje na swojej nowej, już trzeciej w dyskografii, płycie. Czy te wszystkie teorie o syndromie trzeciej płyty się potwierdzą, czy też może zespół zdecyduje się na zapuszczenie w nowe rejony i zaprezentowanie jeszcze bardziej otwartej formuły. Po części jedno i drugie jest prawdą. Jeśli faktycznie jest prawda w micie o trzeciej płycie, to ten zespół obszedł się z nim w najlepszy z możliwych sposobów. Mianowicie, „Epitaphs” to zdecydowanie najlepsza płyta zespołu. Są tu elementy doskonale znane z poprzednich wydawnictw, ale właśnie teraz zostały doprowadzone niemal do perfekcji. Mowa tu zarówno o ciężarze, klimacie, wokalach, jak i samej produkcji. Każdy z tych elementów, składających się na muzykę proponowaną przez tej nietuzinkowy band, jest podany w formie najlepszej z możliwych. Już pierwszy na płycie „Nothing Left” zgniecie was niczym muchy, ale jednocześnie zaskoczy zwodniczo pięknymi fragmentami. Wszystko to jest tak cholernie płynne, że nawet się nie obejrzycie na utwór dobiegnie końca. Dalej wcale nie jest gorzej, a nawet jest jeszcze lepiej. „Nieprawota”, to istny killer. Black metal wsparty w połowie utworu niezwykle rośnym riffem opartym na bardzo solidnym groove, to jest po prostu czysta magia. Niby to takie proste, ale ilu tak naprawdę potrafi podać to z niezaprzeczalną klasą? Obawiam się, że bardzo niewielu. Obscure Sphinx przychodzi to z wielką łatwością. Na tyle wielką, że posłuchacie tego utworu wiele razy zanim pozwolicie płycie polecieć dalej. W dalszej części czekają was nie mniejsze emocje. I nieważne, czy wspomnimy tu o wyciszonych fragmentach, czy też o tych okrutnie ciężkich. Każdy ma tu swoje miejsce i swój czas. Najważniejsze jest to, że nawet przez chwilę zawartość płyty nie jest nijaka. Również ani jeden fragment się nie dłuży, bo trwa dokładnie tyle ile potrzeba. Mają wyczucie, to trzeba im przyznać. Na koniec muszę, nie po raz pierwszy, pochwalić wokale Wielebnej. Krzyk, jak był tak wciąż jest doskonały. Olbrzymi progres za to słyszę w czystych partiach. Szybciutko znikną pojawiające się przy okazji poprzedniej płyty porównania do Anji Orthodox. To już nie ta bajka. Wyraźnie Wielebna udanie wykuwa swój własny styl, a że zaśpiewać potrafi coraz lepiej, to i efekt jest iście fenomenalny. Wraz z „Epitaphs” Obscure Sphinx wchodzi z buta do panteonu najciekawszych zespołów na współczesnej scenie metalowej naszego kraju. Nie mam też wątpliwości, że zagranica również ich doceni. Sukces mierzony wysoką sprzedażą, mnóstwem koncertów i powszechnym uwielbieniem wydaje się tylko kwestią czasu.
Wyd. Obscure Sphinx, 2016
Lista utworów:
1. Nothing Left
2. Memories of Falling Down
3. Nieprawota
4. Memorare
5. Sepulchre
6. At The Mouth of The Sounding Sea
Ocena: 10/10
https://web.facebook.com/pages/Obscure-Sphinx/152915828060393?_rdr