VANHELGD – Temple Of Phobos
(6 lipca 2016, napisał: Paweł Denys)
Vanhelgd się zmienia. Zmienia się na lepsze. Jeszcze początek płyty zdaje się sugerować, że ponownie będziemy mieli okazję posłuchać kolejnej płyty ze szwedzkim death metalem. Pewnie wielu byłoby z takiego obrotu sprawy zadowolonych, ale najwidoczniej zespół uznał, że obchodzi ich tylko ich własne zadowolenie i zagrał inaczej, a może dokładnie to co im w duszy grało. Po tym początku zaczyna się jazda, która ze szwedzkim death metalem nie ma za wiele wspólnego. Ok, może gdzieś tam znajdziecie jakieś elementy charakterystyczne dla tego kraju, ale w przeważającej większości Vanhelgd gra doom metal. Jest ciężko, tak jak w takiej muzyce być powinno. Przytłacza to wszystko niemal momentalnie i naprawdę potrzeba chwili, żeby złapać oddech i zagłębić się w tą muzykę. Bardzo dużo tu melodyjnych i atmosferycznych momentów. Nie myślcie sobie jednak, że zastaniecie tu jakieś wesołe plumkanie. Nic z tych rzeczy. Tu się gniecie i miażdży. Cały myk polega jednak na tym, że nie od razu. Wszystko rozgrywa się powoli, zespół nigdzie się nie zamierza śpieszyć. Woli krok za krokiem przejmować kontrolę, powolutku wchodzić do głowy, ale gdy już się tam wygodnie rozsiądzie to nie będzie przebaczenia. Zostanie tylko głupia mina i wielka ochota na słuchanie „Temple of Phobos” raz za razem. Tak, muzyka wypełniająca ten album jest naprawdę wysokich lotów. Co najważniejsze, nie jest nudna, jest cholernie mocno wciągająca. Musze przyznać, że udało się im nagrać album, który pomimo naprawdę ograniczonej materii, z której można coś ciekawego jeszcze wyrzeźbić, jest znakomicie zaaranżowany i równie dobrze zagrany. Nie brakuje tu naprawdę sporych pokładów agresji, z tym że jest ona przyczajona, schowana gdzieś na drugim planie. Atakuje znienacka i przejmuje pełną kontrolę. Ta muzyka działa niczym najbardziej przebiegły wirus. Najpierw dostaje się do środka, nie daje żadnych oznak, że jest i działa, ale gdy już się na dobre rozkręci to okazuje się, że na ratunek jest już za późno. Tak właśnie działa ten album. Cholernie mocno podobają mi się tutaj te najbardziej atmosferyczne momenty. Tak to właśnie powinno wyglądać. Tak to ma działać i tak brzmieć. Zero pretensjonalności, zero przynudzania. Całości słucha się niemal bez chwili wytchnienia. Ciężko się od tej płyty oderwać, a gdy tylko skończy swój bieg, to pomimo naprawdę przytłaczającej atmosfery, która co słabszych psychicznie osobników może doprowadzić do skrajnego wyczerpania, ma się ochotę na więcej i więcej. Duża to sztuka, żeby tak zagrać niemalże w całości wypełnioną doom metalowym materiałem z najmroczniejszych zakamarków tej sceny i nie zmęczyć, a wręcz zachęcić do coraz częstszego i głośniejszego słuchania całości. Vanhelgd się zmienił i to na lepsze. Takie jest moje zdanie i liczę, że przynajmniej część z was je podzieli. Na dzień dzisiejszy trudno mi sobie wyobrazić, żeby było inaczej, ale tylko od was zależy ile czasu „Temple of Phobos” poświęcicie. Warto dać go jak najwięcej, żeby tylko dotrzeć do jądra tej muzyki i przekonać się, że oto Vanlehgd stał się zespołem naprawdę nietuzinkowym. Szczerze polecam!
Wyd. Pulverised Records, 2016
Lista utworów:
1. lamentation of The Mortals
2. Rebellion of The Iniquitous
3. Den Klentrogenes Klagan
4. Temple of Phobos
5. Gravens Lovsång
6. Rejoice In Apathy
7. Allt Hopp Är Förbi
Ocena: +8/10
https://web.facebook.com/vanhelgd?_rdr