Weapönizer – Weapönizer
(12 czerwca 2016, napisał: Pudel)
Z wielką przyjemnością i niemałymi oczekiwaniami sięgałem po re-edycje debiutu amerykańskiego Weapönizer. Logo, nazwa z umlautami, grafika na okładce zapowiadały elegancką metalowo – punkową jazdę w starym stylu. Czy dźwięki z tej niedługiej w sumie płytki (27 minut) spełniły te moje oczekiwania? Cóż, i tak, i nie. W zasadzie wszystko tu jest jak trzeba, brud, bas dudni, gitary napierdzielają chamskie riffy, perkusista sypie kartoflano – blackowymi blastami przeplatanymi punkowo – thrashowymi rytmami, wokalista po prostu drze japę najgłośniej jak potrafi. Ale też to trochę tkaie dmuchane mi się wydaje. Brakuje troszkę mocy, same kawałki nie powalają jeśli chodzi o strukturę, jakieś ciekawe momenty czy coś. W ogóle czasem mam wrażenie, że panowie się rozjeżdżali, w bardziej gęstych momentach się to wszystko sypie (choć może to też „zasługa” brzmienia). Oczywiście, chamskie i niechlujne granie można uczynić sztuką, ale tutaj to po prostu nie do końca żre. Jednak nawet przy mega brudnym brzmieniu jak wszystko jest zagrane względnie równo to od razu robi się ogromny kop, tu niby to wszystko pędzi do przodu ale trochę tak jak Fiat 126p puszczony na luzie ze stromej góry. Oczywiście są tu i naprawdę niezłe numery jak „Human Sewer”, są fajne pomysły, ale czasem ich wykonanie jest strasznie koślawe, jak choćby w jednym numerze przejście z crustowej prawie młócki w zwolnienie a’la „Necromancer” Sepy. Pomysł super, wykonanie takie, że szkoda gadać… Nawet cover Sodom na końcu jest jakoś tak chaotycznie i niezbornie zagrany. Oczywiście, mimo tego marudzenia słucha się tego zupełnie dobrze, „momenty” są, a jak. Jednak mam wrażenie, że jakby trochę dłużej poćwiczyć te numery przed wejściem do studia to efekt końcowy mógłby zabijać, tak to tylko lekko podszczypuje. Trochę tak jak było z Exploited, niby „Punk’s not dead” kult i klasyk, ale jednak lepiej się słucha zespołu odkąd mieli perkusistów, którzy jednak nadążali za gitarą i basem, czyż nie? Posłuchać tej płytki jak najbardziej można, buja to całkiem całkiem, na pewno nie przeszkadza i tak dalej, pozostaje tylko jedno pytanie: po co słuchać takiego, przeciętnego w sumie Weapönizer skoro można sobie puścić jakiś klasyk z lat 80tych? No ale to pierwsze koty za płoty, aż sobie sprawdzę co zespół prezentuje na nowszych wydawnictwach (po tym albumie wyszły jeszcze split i demo, obydwa w 2015 roku). Generalnie posłuchać można, ale pozycją obowiązkową nawet dla fanów takiego brudnego oldschoolowego grania tej płyty bym jednak nie nazwał.
Wyd. Ale Wulf tapes, 2012/Iron, Blood and Death Corp, 2016
Lista utworów:
1.Spitfire
2.Human Sewer
3.Black Wings of Flame
4.Threatener
5. Tactical Plague
6. I, Weaponzer
7. Pillars of Disaster
8. Warbastard
9. Sodomy and Lust (Sodom)
Ocena: 6/10