Infernal Curse -Apocalipsis
(8 maja 2016, napisał: Paweł Denys)
Czekałem na nowe dzieło Infernal Curse bardzo niecierpliwie. Wyobrażałem sobie, że przyłożą z dużą mocą i zmiotą mnie z powierzchni ziemi. Praktycznie każde inne rozwiązanie byłoby w jakimś stopniu rozczarowaniem. Wyszło mi więc, po wielokrotnym odsłuchaniu całości, że jestem rozczarowany i powinienem ten album czym prędzej wyrzucić do kosza. Tak się jednak stać nie może i nie stanie. Za bardzo cenię Infernal Curse za poprzednie materiały, ale nie będę udawał, że „Apocalipsis” jest albumem bardzo dobrym. Jest dobry, ale niestety momentami jest tylko przeciętny. Sprawa pierwsza, to brzmienie całości. Poprzez uzyskany sound wiele naprawdę ciekawych elementów ucieka na „Apocalipsis”. Tu trzeba bardzo mocno wytężać słuch, aby wyłapać każdy dźwięk, aby nic wartego uwagi nie uciekło. Sposób realizacji solówek wprost woła o pomstę do nieba. Nie, nie oczekiwałem wypolerowanej produkcji, ale oczekiwałem wyrazistości, a tej tutaj ewidentnie brakuje. Ktoś tu chyba powinien dostać solidnego kopniaka w zadek, a to i tak byłby najmniejszy wymiar kary. Z czasem idzie do tego przywyknąć, ale pełnej akceptacji nigdy nie będzie. Bardzo ważnym powodem owego braku pełnej akceptacji jest również jakość samego materiału. Na początku się niemal nim zachwyciłem, ale z każdym kolejnym przesłuchaniem mój entuzjazm słabł. Otóż okazuje się, że „Apocalipsis” jest materiałem wtórnym, niezbyt porywającym. Niby wszystko jest tu na swoim miejscu, niby każdy zaznajomiony z twórczością Infernal Curse rozpozna momentalnie charakterystyczne dla nich elementy, ale niestety pośród tego wszystkiego jest bardzo dużo partii do bólu męczących. Bardzo łatwo jest nauczyć się bronienia przez tym albumem, na tyle łatwo, że z czasem całość blednie i staje się zwyczajnie nijaka. Nie zanotowałem u siebie wzmożonej chęci na częste i gęste obcowanie z „Apocalipsis”. Poprzednie wydawnictwa niemal zajeździłem na śmierć, a nowy album już dłuższą chwilę się kurzy na półce i jeszcze trochę pokurzy. Za mało tu porywających rzeczy, za mało tych doskonale wykorzystanych w przeszłości gniotących partii. Niby gruz jest, niby smoła skutecznie zatyka małżowiny uszne, ale to nie tak miało być. Miała być pożoga i gwałt, a tymczasem jest jedynie lekkie smagnięcie batem po plecach. Ba, po pewnym czasie wszystko tu zlało mi się w jedną wielką bryłę dźwiękową, od której musiałem dłuższą chwilę odpocząć. Remedium okazał się powrót do poprzednich wydawnictw Infernal Curse”. Wychodzi mi więc na to, że „Apocalipsis” jest, ale jakby jej nie było to też nic wielkiego by się nie stało. Zbyt mało tu wyrazistości, zbyt mało powalających momentów, a za dużo bylejakości, która z czasem powoduje zniechęcenie. Nie, nie na tyle duże, żeby o tej płycie zapomnieć po wsze czasy, ale na tyle duże, żeby nie wracać do tego przez bardzo długi czas. Niestety, szału nie zanotowałem, a szkoda.
Wyd. Kill Yourself Productions, 2016
Lista utworów:
1. O ov soahX
2. Litanies unto Djinn
3. Sin of Iblis
4. نشيدالموت
5. Obituaries
6. Fragments of Annihilation
7. Adharma
8. Upon Death He Dwells
9. Etreum
Ocena: 6/10
https://web.facebook.com/infernalcurseofficial?_rdr