Leśne licho – Pieśni starego lasu
(3 maja 2016, napisał: Pudel)

Nazwa Leśne licho obijała mi się nie raz o uszy, jednak dopiero przy okazji recenzowania ich pierwszej dużej płyty po raz pierwsze dane mi było zapoznać się z muzyką tego zespołu. Nazwa kapeli, tytuły, oprawa graficzna raczej nie pozostawiają złudzeń z czym będziemy mieli tu do czynienia. Przy czym ciekaw byłem w jaki sposób stołeczny zespół podszedł do tematu pt. Folk metal. Bo przecież można taką muzykę grać na różne sposoby, łącząc ją z przeróżnymi rzeczami, od black metalu po rock progresywny. Może być to muzyka ponura, lub wręcz przeciwnie, przaśno – studencka. Nie ukrywam, że raczej rzadko sięgam z własnej nieprzymuszonej woli po takie dźwięki, ale też na przykład widziałem na żywo Korpiklaani czy Finntroll i bawiłem się jak głupi na tych gigach. Leśne licho ten „folk” przemyca głównie w tekstach, otoczce wokół muzyki. Nie uświadczymy tu ludowych instrumentów, muzycznie jest to wszystko dosyć bliskie tradycyjnemu metalowemu graniu, za to ze spora ilością klawiszy. Troszkę jeśli chodzi o klimat mi się to skojarzyło z Lake of Tears z okolic „The Neonai”, może nawet Amorphis. Gitarowe riffy są solidne, dosyć ciężkie, wyraźnie metalowe, jednak całość jest rozmiękczona przez klawisze, kobiecy wokal i bardzo przestrzenne brzmienie. Te brzmienie, to moim zdaniem jednak najsłabszy element albumu. W nagraniach uczestniczyło siedem osób, tymczasem w ogóle tu tego nie słychać. Gitary niby są dwie, ale brakuje im mocy, brzmią sucho, płasko i kwadratowo. Dobrze z kolei prezentuje się sekcja i klawisze, niestety wokal jest jakby obok miksu, za bardzo z przodu i w ogóle Pani Agnieszka w kilku miejscach śpiewa jakby się bała mikrofonu, przyczepić można by się też do tego, że w niektórych numerach melodie strasznie trącą banałem („Król gór”). Czasem naprawdę nic by się nie stało, jakby się solidnie w tych numerach wydrzeć zamiast wchodzić w anielskie rejestry przy których będą omdlewać w objęciach swych łoriorów gotyckie księżniczki z gimnazjum numer pięć. Nie ma tragedii, ale całościowo sprawia to raczej wrażenie dema, nie przemyślanej pełnowartościowej płyty – a szkoda, bo płyta jest ładnie wydana, widać, że kapela włożyła w to wszystko sporo pracy a i zapewne czasu. Przy tym wszystkim jednak nie mogę napisać, że to jest zły materiał. Mimo nieco amatorskiego dźwięku słucha się tego całkiem nieźle, zespół ma talent do tworzenia ciekawych, wpadających w ucho refrenów, klawisze wprawdzie brzmią jak wyjęte z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych ale jak dla mnie są całkiem sympatyczne, mogą się kojarzyć z soundtrackami jakichś RPG-ów. Na pewno przydałoby się więcej konkretnych riffów rozpoczynających utwory(tak np. jak w najszybszej, nieco nawet thrashującej „Bijatyce”), ogólnie więcej gitarrry! Panowie wiosłowi, jest was dwóch, ja bym nie dopuścił na Waszym miejscu do fragmentów takich jak w „Pani Jeziora”, gdzie całymi fragmentami gitar nie ma wcale a jak już są to obie pitolą to samo w dodatku w niezbyt przekonujący sposób. No ale co kto lubi, widocznie taki był zamysł i mi nic do tego – ale też nie musi mi się to podobać, prawda? Eh, marudzę tu okrutnie, bo i jest moim zdaniem na co. Ale album ma jedną zasadnicza zaletę – nie męczy. Podczas słuchania ma się świadomość tych wszystkich niedoskonałości o których wspominałem, ale jakoś to nie przeszkadza… Czyli to trochę tak jak z dobrym przygodowym fantasy – podczas lektury ma się świadomość, że to pierdoły, że te wszystkie Elfy, Krasnoludy i inne takie nie istnieją, charaktery postaci są totalnie papierowe, wszystko jest przewidywalne ale jednak pochłania się kolejne strony w oczekiwaniu co też się przydarzy na leśnym szlaku naszym dzielnym bohaterom. Trzeba też przyznać – nie wiem czy to celowy zabieg – że płyta wyraźnie się rozkręca, druga połowa jest wyraźnie ciekawsza, żywsza od pierwszej. Produkuję się tutaj strasznie, tymczasem prawda taka, że fani rodzimego folk metalu z otoczką fantasy będą pewnie tym krążkiem zachwyceni, zwolennicy cięższych brzmień i śmiertelnej powagi w metalu będą omijać te „Pieśni” szerokim łukiem. A prawda taka, że to po prostu całkiem dobry album, choć na pewno nie dla wszystkich… ale z drugiej strony jak coś jest dla każdego, to jest dla nikogo, czyż nie?
PS: Zespół ma absolutnie genialne logo i doprawdy nie rozumiem, czemu nie trafiło ono na front okładki :(
Wyd. własne zespołu, 2016
Lista utworów:
1. Lothlórien
2. Pieśń starego lasu
3. Topielica
4. Droga ku Walhalli
5. Król Gór
6. Świątynia
7. Pani Jeziora
8. Pod rozbrykanym kucykiem
9. Leśne licho
10. Bijatyka
11. Zabij trolla
12. Leśne dicho
Ocena: +6/10
https://www.facebook.com/lesne.licho
